4/16/2015

{MINIOPOWIADANIE} -2- Przez ile ksiąg pisze się ludzki byty






EPIZOD 2 OPOWIEŚĆ KOMISARZA EMILIANO



Komenda policji w Rzymie mieściła się w dawnych koszarach. Sylvia Black stała przed masywnymi drzwiami, wahając się, czy wejść do środka. Na dworze zapadł zmrok, spowijając wszystko chłodem. W powietrzu wisiała lepka mgła, a dzielnica nie należała do najprzyjemniejszych. Dlatego lepiej było wejść do budynku, skoro przyszła tutaj prosto ze szpitala. Lekarze niechętnie udzielili jej jakichkolwiek informacji o przyjacielu. Wiedziała jedynie tyle, iż nie odzyskał przytomności. Dopiero po wejściu na trzecie piętro, nieco ochłonęła po wrażeniach całego dnia. Stary policjant na widok gościa odczuł najwyraźniej ulgę.
— Już myślałem, że się nie zobaczymy, panienko, a potrzebuję pomocy — wyznał, odkładając teczkę z aktami na dębowe biurko, urzędującej w korytarzu sekretarki. Czeka mnie w najbliższym czasie bardzo trudne śledztwo.
— Czyli wreszcie zajęto się sprawą tej ciotki z ulicy Monte Christo — skitowała z ulgą dwudziestoczterolatka, zatrzymując się tuż przed drzwiami do sali konferencyjnej
— Niestety, do czasu zakończenia postępowania nie mogę ujawniać szczegółów. Szukamy kogoś, kto mógłby zająć się tym maluchem, który ostatnio był pod opieką pani Alvarez.
— Co z jego siostrą? Podobno odwieźli ją do szpitala, to prawda?
— Tak, obawiam się, że nieprędko uda nam się ją przesłuchać, doznała bardzo poważnych obrażeń. Dwadzieścia lat temu, pracując w Brazylii prowadziłem podobnie trudne śledztwo. Wtedy też nie udało mi się nic udowodnić sprawcy.
Po tych słowach komisarz Emiliano usiadł w jednym z foteli i nie zwracając uwagi na pobladłą nagle twarz młodziutkiej dziewczyny, zaczął swoją relację...
☕☕

Przeciągły gwizd oznajmił szwaczkom, iż mogą wreszcie iść do domu. Wysoka, dumnie wyglądająca kobieta o gładkich czarnych jak atrament włosach odłożyła na bok płócienną koszulę, do której przyszywała guziki, wygładzając materiał wprawnymi ruchami. Robiła to od tak wielu lat, że mogła wykonywać wszystkie czynności z zamkniętymi oczami. Sięgnęła po torbę, zawierająca pustą menażkę oraz skórzany pas, jaki nosiła od niedawna. Lekarz zajmujący się pracownikami fabryki stwierdził, iż to przepuklina i zalecił, aby przez kilka dni oszczędzała sił. Stefania Vasconcelos zmrużyła lekko oczy w odruchu obronnym przed ostrymi promieniami słońca, będącego teraz pośrodku nieskazitelnie błękitnego nieba. Dobiegający z oddali dźwięk dzwonów, wzywał wiernych na przedpołudniową mszę. Wokół niej kręciło się wielu elegancko ubranych ludzi posłusznych temu odwiecznemu wezwaniu, lecz ona zmierzała w dokładnie sobie znanym kierunku. Po dotarciu na postój rozejrzała się uważnie, aby przyciągnąć uwagę, opartych o karoserię swych lśniących aut rozleniwionych upałem szoferów. Wreszcie jeden z nich dostrzegł tę postać na pierwszy rzut oka, przypominającą wykute w kamieniu posągi innowierczych bożków.
— Mogę w czymś pani pomóc? — zapytał uprzejmie.
— Dzień dobry, szukam pana Manuela Valadaresa pozwiedzano mi, że tu pracuje.
— Tak, właśnie mamy krótką przerwę, więc podejrzewam, że znajdzie go pani tam — Szybkim gestem pryszczaty, lekko spocony młodzieniec pokazał na swych kolegów, stojących w pobliżu.
Na widok zbliżającej się Indianki kompani Portugalczyka wymienili się znaczącymi spojrzeniami, by zaraz potem odejść w stronę baru. Pozostała dwójka przez krótką chwilę mierzyła się wzrokiem, zanim kobieta przemówiła:
— Sporo lat mięło od naszego ostatniego spotkania, a jednak ludzie mówili prawdę, po co wróciłeś? — spytała głosem drżącym od z trudem powstrzymywanych emocji.
— Nic się nie zmieniłaś, Stefanio, już od dawna chciałem ci powiedzieć, że masz wspaniałego syna — powiedział taksówkarz, wyciągając rękę na powitanie.
— Daruj sobie te uprzejme przemowy, jeżeli wróciłeś do Brazylii ze względu na małego, to nie potrzebnie traciłeś czas. Trzeba było zostać z żoną i nie niszczyć życia kolejnej osobie.
— Anna zmarła pięć lat temu od początku chciała, żebym jakoś rozwiązał tę sprawę
— Zawsze się zastanawiałam, czy dała ci kiedykolwiek w twarz, kiedy jej opowiedziałeś o tym, co robiłeś poza domem?
— Na pewno nie było jej łatwo, ale stopniowo pogodziła się z faktami... mieliśmy córkę, dlatego zostaliśmy razem.
— Wyjedź stąd, dopóki Zezé się do ciebie nie przywiązał i nigdy nie waż się powiedzieć mu, kim jesteś, dobrze?
— Możesz mi wierzyć, że nie zrobiłbym mu krzywdy. Pozwól  nam się pożegnać, a potem wyjadę, obiecuję.
— Najlepiej dla wszystkich byłoby, gdybyś zniknął stąd na zawsze — Tym razem w głosie matki chłopca zabrzmiał chłód.
Tory kolejowe niknęły w przestrzeni ciemnozielonych pól, a ponad metalowymi szynami wyrastało pasmo granitowych wzgórz, z których roztaczał się doskonały widok na Rio de Janeiro. Był to urokliwy, choć dosyć odludny zakątek. Nagle panującą dookoła ciszę rozdarł huk rozrywanej blachy, zgrzyt hamulców i brzęk tłuczonego szkła. Po raz kolejny na niestrzeżonym przejeździe kolejowym doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Strażacy usiłowali reanimować kierowcę czarnej limuzyny, lecz na ratunek było już za późno. Jeden z kolejarzy pilnujących, by żaden z gapiów nie podszedł, zbyt blisko zauważył na skraju torowiska przerażonego sześciolatka. O swoich spostrzeżeniach powiedział policjantowi, który przesłuchiwał świadków. Zanim którykolwiek z nich zdążył się odwrócić w tamtym kierunku mała postać zniknęła w zaroślach Przyczyny tej tragedii, pomimo starań zaangażowanych w śledztwo urzędników nigdy nie zostały ustalone. A po kilku miesiącach o wszystkim zapomniano...
 

 ☕☕
Światła ulicznych latarni powoli gasły. W Rzymie zaczynał się nowy dzień. Eleonora Bello ostrożne zamknęła drzwi pokoju, w którym spał mały podopieczny Rozamundy Alvarez i na palcach przeszła do kuchni. Na odgłos kroków siedząca przy drewnianym stole Sylvia drgnęła wyrwana z zamyślenia.
— Dopiero teraz rozumiem, dlaczego José tak niechętnie mówił o swoim dzieciństwie — przyznała, starając się uśmiechnąć. To, co przeżył musiało być straszne, dlatego nie powiem mu o tym, czego się dowiedziałam.
— To mądra decyzja, kochanie, przeszłości już nie zmienimy — mruknęła z aprobatą staruszka.
— Dziękuję za wszystko, proszę pani.
— Zawsze do usług w razie potrzeby i mam nadzieję, że niedługo oboje będziecie mogli mnie odwiedzić...







KONIEC EPIZODU 2



 



5 komentarzy:

Pysia Pysiowata pisze...

Ja tu się wciągnęłam w opowiadanie, a tu już koniec :P. Widać jak ładnie przeplatasz ze sobą różne wątki. Valadares jak widać wcale taki święty nie był. Podoba mi się takie uzasadnienie dla jego zainteresowania Zeze. Wygląda w takim razie na to, że wcale ten "wypadek" to nie był wypadek. Na razie dużo jest niewiadomych w opowiadaniu. Takie niedopowiedzenia wszędzie, ciekawie się to czyta :). Nie znam się w praktyce na pisaniu, ale według mnie, tak lekko to napisałaś. Ma się wrażenie, że siadłaś i po prostu machnęłaś opowiadanie :), chociaż wiem, że tak naprawdę wymaga to pracy, poprawek, zastanawiania się co i jak.

Marzycielka pisze...

Wybacz za spóźnienie ;)
Przyznam, że opowiadanie czyta mi się coraz płynniej. Jest wiele wątków, widać, że masz swój plan. Czekam na dalszy rozwój wypadków. Najbardziej zaciekawił mnie ten fragment kursywą, a zwłaszcza postawa matki chłopca :)
Trochę mieszają mi się te włoskie imiona, ale to zawsze u mnie tak jest, kiedy bohaterowie nie noszą imion polskich lub angielskich :D
I przyznam, że bardzo podoba mi się nazwa tego opowiadania, zmusza do refleksji.
Pozdrawiam :)

Acheza pisze...

Witaj :). Weszłam, przeczytałam i muszę przyznać, że bardzo mnie zaciekawiłaś. Piszesz dobrze, masz interesujący styl, przyjemny, nie męczący, aczkolwiek na swój sposób pozwalający wszystko sobie dokładnie wyobrazić. Zgrabnie prowadzisz dialogi, chyba Ci ich zazdroszczę, bo ja zawsze miałam z nimi problem :).
Jestem pod wrażeniem, chętnie zostanę na dłużej. :)
Życzę Ci dużo weny, pozdrawiam ^^.
Ps. Bardzo dziękuję za opinię u siebie :). To miłe z Twojej strony ^^.

BARBARA pisze...

Na początek chcę przeprosić, że dopiero teraz komentuję. Miałam tyle zaległości, że gdzieś mi tam umknęłaś, ale już się pozbierałam i jestem :)

Na początek uwagi techniczne:
"W powietrzu wisiała lepka mgła, a dzielnica nie należała do przyjemnych. Dlatego lepiej było wejść do budynku..." - połączyłabym oba te zdania.
"Widzenia jedynie tyle, iż nie odzyskał..." - tyle, że
"Dopiero po wejściu na trzecie piętro, nico ochłonęła" - bez przecinka.
całego dnia - z całego dnia
... w korytarzu sekretarki. Czeka na mnie... - pomiędzy słowem "sekretarka" i "Czeka" "dodaj myślnik, bo to kontynuacja dialogu.
mogą - mogły
"spytała głosem drżącym od z trudem powstrzymywanych emocji." - "spytała drżącym głosem, z trudem powstrzymywanych emocji"
"Zanim którykolwiek z nich zdążył się odwrócić w tamtym kierunku mała postać zniknęła w zaroślach..." - ...odwrócić, w tamtym...
"...przyznała, starając się uśmiechnąć. To, co przeżył musiało być straszne, dlatego nie powiem mu o tym, czego się dowiedziałam." - myślnik pomiędzy słowem "uśmiechnąć" i "To"
Mam nadzieję, że się nie obraziłaś, że Ci je wymieniłam. Ja to lubię, gdy mi ktoś wyłapuje błędy ;)

Ogólnie odcinek był bardzo fajny. W szczególności ten tekst pochyły. Dla takiego sześciolatka zobaczenie takiej tragedii mogło się na nim odbić psychicznie. I mam rozumieć, że tym chłopcem był Jose? :)

Pozdrawiam serdecznie :*

Dariusz Tychon pisze...

I tu jak już pisałem w poprzednim komentarzu strasznie zamotałaś i nie wiadomo co jest przeszłością, co teraźniejszością, ani nawet w jakim czasie dzieje się opowieść. Nie wystarczy zmienić czcionkę, trzeba na takie przeskoki jakoś nakierować czytelnika. Tu niby była ta kursywa, ale brakowało mi jakiś słów przedwstępu do tej retrospekcji. O ile dobrze zrozumiałem, to jest to kolejne opowiadanie o Zeze, a myślałem, że trafię na coś innego. Pewnie się okaże potem że nie czytałem po kolei i przez to tak niewiele zrozumiałem, ale to będzie potem. Teraz zrozumiałem tyle, że Portugal naprawdę był ojcem chłopca, a więc gdzieś był i romans, tak? A więc mąż miał powód nie kochać tego dziecka, bo to owoc zdrady. Dziwię się, że ta żona to przeżyła przy takim charakterze jaki miał szanowny małżonek.

Pozdrawiam
dariusz-tychon.blogspot.com