10/24/2012

Czasem warto rozpalić słońce naszych serc



Drodzy Czytelnicy!
Zamierzałam napisać kolejną miniaturkę w przerwie pomiędzy kolejnymi rozdziałami dłuższego opowiadania o szkole w Tuluzie. Dla odmiany miało, to być coś opartego a sadze o Harrym Potterze. No i zasiadłam do pisania, ale tym razem z miernym rezultatem. W klimacie popularnego fan ficku, opartego na sadze pani Rowling nie czuje się dobrze tyle mogę powiedzieć. Być może przyczyną jest spora liczba blogów, o tej tematyce i liczne opowiadania? Postanowiłam, zatem na razie dokończyć jeden cykl tematyczny, który prowadzę na blogu, nawiązujący do przy brazylijskiego  Małego Księcia. Być może, późnej, kiedyś wrócę do pomysłu, by kontynuować w taki, czy inny sposób losy Harry`ego i jego przyjaciół, ale raczej w dalszej przyszłości. Miniaturki oczywiście będą się pojawiać, bo chcę dodawać przede wszystkim opowiadania, dlatego postaram się coś pisać oprócz tego, o czy czytacie obecnie. Nie wykluczam, nawet kolejnej miniaturki o Zezé. Jakoś najlepiej czuję się w tej tematyce. Wiem, że pewnie większość osób ma dość takiej jednorodności, ale dla mnie najważniejsza jest konsekwencja. Po prostu muszę skoczyć pewien etap i przejść kolejnych opisów dalszych losów bohaterów książek. Każdy ma jakiegoś nieszkodliwego bzika, ja mam takiego, nic nie poradzę... Czytałam niedawno drugą część z cyklu książek o Zezé. Kontynuacji losów chłopca autor nadał tytuł: Rozpalmy słońce”. Spotykamy głównego bohatera, po raz kolejny. Rodzice, oddali go na wychowanie bogatemu wujowi, lekarzowi. Mężczyzna wraz z rodziną mieszka w stanie Natal, gdzieś w północnej Brazylii. Krewny posyła siostrzeńca do przyklasztornej szkoły dla chłopców, prowadzonej przez zakonników. Stąd wziął się mój pomysł z opowieścią o szkole Świętej Klary. Zezé, opuszczony przez biologiczną rodzinę nie zaznaje ciepła, także w domu przybranych rodziców. W jego dziewięcioletnim sercu, zamieszkuje błękitnooka ropucha olbrzymia, o imieniu Adam. Wrażliwy, bystry malec nie może biegać po dworze, wchodzić na drzewa, gdyż uczy się gry na fortepianie.  Jedynym przyjacielem chłopczyka jest brat Paul Louis Fayolle. Co więcej, jego wymarzonym ojcem takim, który przytuli i pocieszy zostaje, pewien słynny francuski aktor. Tak w skrócie wyglądają dalsze  losy małego urwisa. Okrutne życie, znów uczy go pokory... Wobec takich niełatwych reguł gry, jedyną ucieczką pozostaje wyobraźnia. Stąd ropucha, w roli powiernika, czy też kochający rodzic, z którym można porozmawiać, tylko we własnej skłopotanej głowinie.  Pytanie zadane przez autora czytelnikowi, zmusiło  do refleksji. Wniosek, jaki wyciągnęłam z tych rozmyślań nasuwa się sam: warto czasem, choć na moment rozpalić takie słońce w naszych sercach. Tuż za rogiem ulicy możemy, przecież spotkać, kogoś potrzebującego najzwyklejszej rozmowy... To, chyba zostanie myślą przewodnią kolejnej miniaturki o Zezé... Postaram się napisać coś, w najbliższym możliwym terminie, zgadzacie się?? Akceptujecie mój szaleńczy pomysł? Tak, lub nie chciałaby poznać odpowiedź  na tę zagadkę. PS. Oczywiście mały bohater, wciąż nie zapomniał o Portugalu, nadal wspomina przyjaciela. Przesyłam Wam pełne ciepła jesienne pozdrowienia...