9/04/2019

Cykl Jane Eyre- {01} -2- Wyszeptane kołysanki


Motto;
~ Królem oraz królową Narni pozostaniecie na zawsze. Noście korony godnie, Synowie Adama! Noście je godnie, Córki Ewy!

C.S Lewis.~

ROZDZIAŁ 2 GRAJEK PRZY ROZDROŻACH ANIOŁÓW

Otchłań spowijała dzieje zasłużonych rodów nierozwiązywalnymi znakami zapytania. Stacja kolejowa za Sztokholmem równie ściśle odgraniczała angielską zbiorowość od szwedzkiej. Rokosz  Egstrõm poszedł do maszynisty. Analiza przedstawionego upoważnienia trwała w miarę krótko i zarządca pozostał sam z małą pasażerką. Należało dotrzeć do celu w miarę szybko. Ostatni etap podróży wydawał się najcięższy.   Chłodny marcowy wiatr nasycony zapachem dzikiego tymianku odpędzał senność. Niebawem staroświecka limuzyna zaparkowała nieopodal bramy, którą otwierano za pomocą srebrnego klucza. Rozległe tereny Fairfax Hall nakazywały zachowanie ostrożności, zamiast napawać przyjemnymi skojarzeniami Głębie murów absorbowały stęchłą wilgoć wespół z ciemnością.  Splątany gąszcz bluszczu uniemożliwiał dopływ dziennego światła. Bawialnię zazwyczaj rozświetlał odblask dogasającego ognia z kominka. Lampę pod sufitem zapalano sporadycznie, po uzyskaniu wyraźnego rozkazu od dawna pomijanego.   Po śmierci żony Aleksy Rochester stopniowo odcinał się od otoczenia. Obaj synowie postąpili wbrew temu, czego początkowo oczekiwał. Starszy wędrował po najodleglejszych krańcach Ziemi, zaś młodszy został nieodwołalnie potępiony za potajemny ślub i ucieczkę z kręgu wybrańców. Przez dłuższy okres zgorzkniały szlachcic odrzucał wszelkie próby kontaktu. Ukończywszy siedemdziesiąt lat udzielał gościny nieznanej przybłędzie dla zaspokojenia egoistycznego kaprysu. Dlatego zarządca odprowadził kilkulatkę do pokoiku na poddaszu. Zapalił lampę naftową, dzięki czemu zobaczył swą podopieczną. Oględziny najwyraźniej wypadły pomyślnie, bo pogłaskał ostrożnie małą rączkę.
— Jesteśmy na miejscu, panienko, zaraz coś zjemy — zagadnął dziarsko. Trzeba nabrać sił przed kolejnymi wyzwaniami, prawda?
— Chcę poznać dziadka wtedy będziemy mogli pobawić się razem — pisnęła rezolutnie.
— Och, zejdziemy tam niedługo, zapewniam. Teraz poproszę gosposię, żeby przyniosła lemoniadę tutaj robimy najpyszniejszą.
Jowialny Szwed usiłował jakoś zagłuszyć niepokój. Sięgnął do walizki, skąd wyjął szmacianego jasnozielonego słonika z różową kokardką na czubku trąby. Robił wszystko, aby jak najdłużej odwlec konfrontację z chlebodawcą. Wizja liska uwięzionego w sidłach kłusownika sprawiała, że dostawał gęsiej skórki…
❦❦
Tybetańska samotnia górowała ponad warstwowymi szczytami Rozdroża Aniołów.  Przed wejściem jaskini gromadzili się górnicy, trzymając w rękach oliwne latarnie..  Wchodzili do środkowego tunelu z linami owiązanymi wokół nadgarstków współtowarzysza, co dawało gwarancję udanej ekspedycji Każdą piątkę poza sznurami łączyło milczenie. Okoliczności nie sprzyjały rozmowie. Chrobotliwy trzask zakłócił niezmącony spokój jaskini. Ryszard Mason odczuł drżenie, które wstrząsnęło żoną przyjaciela. Instynktownie wykonywał dalsze czynności. Posadził dziewczynę na ziemi, po czym odetchnął kilkakrotnie.
— Spokojnie, najprawdopodobniej skręciłaś stopę — objaśnił racjonalnie. Poprosimy o pomoc ojca Saldremo zna podstawy medycyny.
— Przysporzyłam kłopotów, jak zwykle – wyszeptała drżącym głosem. Trzeba zaakceptować nieuchronne… odsunąć się w cień, przynajmniej chwilowo.
— Zamierzasz opuścić Edwarda z powodu najzwyklejszego wypadku czy zapomnianych uprzedzeń?
— Nie, dużo poświęcił dla naszego związku. Długi spłacone, choćby najpóźniej nabierają znaczenia.
Umilkli, rozpamiętując przeszłość. Kilka metrów dalej rozgrywał się zupełnie odrębny dramat. Przewodnikami oprowadzającymi mniej doświadczonych byli tubylcy. Uodpornieni pracą ciężkich warunkach przybierali maskę opanowania, wobec nerwowych, wrażliwych obcokrajowców. Pośród tych wygów krążył stale dziewięcioletni chłopiec.  Odmienny od tutejszych wyglądem nie uznawanym za normalny Włosy o srebrzystym odcieniu platyny lśniły w mdłym blasku, a granatowe oczy przypominały nieprzeniknioną morską głębię. Pochodził z biednej górniczej rodziny, był najmłodszy z siódemki rodzeństwa. Dzięki wrodzonemu talentowi muzycznemu niejako w sposób naturalny został grajkiem.  Najczęściej wygrywał na harmonijce nastrojowe, liryczne ballady. W trakcie pokonywania ostatniej ze szczelin wyjściowych utknął pomiędzy wrogo nastawionymi mężczyznami.
— A na drzewach, zamiast liści zawisają altruiści — wyskandował kpiarsko najwyższy z Euroazjatów.  Przekonywałem, żeby został, i co?
— Och, znowu bredzisz, lepiej policz do dziesięciu — warknął ostrzegawczo szef grupy.
— Dosyć uległości, Scottland, wykonuj swoje obowiązki. Albo zrezygnuj
— Radzę konsultacje psychiatryczne, to mój warunek odnośnie stałego kontraktu.
— Mam gdzieś twoją łaskę, draniu! 
Kłótni słuchano w coraz większym napięciu. Niejednokrotnie zostawali świadkami tragedii, bo jaskinie skrywały groby zmarłych na skutek powikłanych zabójstw. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności druga ekipa zawróciła, aby sprawdzić postępy dokonywane przez resztę. Następny etap wejścia do kopalni soli odłożono na kiedy indziej, by wszystko bardziej sprzyjało wcześniejszym założeniom.   Po powrocie do klasztornej osady zaoferowano im chleb bakaliowy, zmrożony miąższ  różowej papai i owczy twarożek z siemieniem lnianym   Zakonnicy do minimum ograniczali własne potrzeby, by pomagać okolicznym biedakom. Przez co wyżywienie było proste, acz smaczne.   Dziś za to goszczono osławioną śpiewaczkę klasyczną.  Muzycy czekali na scenie z nastrojonymi instrumentami. Czarnowłosa Hiszpanka wyśpiewywały kolejno wersy „Habanery”* Bizeta:


  (…) Miłość jest drapieżnym ptakiem,
którego widzi się tylko raz,
nocą zbiera czarne kwiaty
i cicho czeka na twój czas.
Bo miłość to cygańskie dziecię,
ani mu nie ufaj ani wierz,
gdy gardzisz kocham cię nad życie,
lecz gdy pokocham to się strzeż (…)



  Zgodne oklaski nagrodziły występ.   Safiana Harris przybyła niepostrzeżenie za trojgiem europejskich wędrowców.  Hipnotyczny wzrok utkwiła w trzydziestoczterolatku. Odczuwała wstręt, gdyż rzucona przed czterema laty klątwa, najwyraźniej działała.  Zrobiła krok w tamtą stronę, rozmasowując zesztywniały kark. Chciała udzielić stosownych wyjaśnień, lecz stłumiła odruch serca. Jakoś sobie wszystko ułożą, jeśli pozostaną razem. Uwierzyła, że tak będzie. Tymczasem Jane Rochester leżała na łóżku, po zażyciu kwiatowo-korzennego naparu przeciwgorączkowego. Śniła o dzieciństwie pozbawionym rodzinnego ciepła. Lowood,* gdzie zamieszkała późnej, równie szybko pozbawiało złudzeń początkowo zasiewanych u niewinnych dziewcząt.  Przyjaźń z Łucją pomagała wytrzymać bicie, dyscyplinę, nawet głód. Okrutne wizje mieszały się mimowolnie z teraźniejszymi demonami. Dopiero w małżeństwie zaznała opieki ze strony bliźniego. Obwiniała się przez wzgląd na wcześniejsze poronienia i chorobę córeczki. Lekarze orzekli, że posiada słaby układ kostno-nerwowy, co groziło atakami niedowładu z powodu niedokrwienia organizmu. Przyczyn nie potrafiono zdiagnozować. Toteż koszmary dręczyły ją w dwójnasób, choć nigdy nie padły jakiekolwiek zarzuty. Karty przeznaczenia dotąd emanowały wrogością. To oznaczało, że powinna zacząć realizować zamierzony plan wyobcowania. Dla ogólnego dobra…

Słownik pojęć i terminów
-------------------------------------
 1→ Cytat zaczerpnięty ze znanej arii operowej „Carmen.”
2 Jak zdążyliście wywnioskować u mnie także instytucja dobroczynna nie odbiega od książkowych założeń Brontë.