Motto: ~ Miejcie nadzieję, nie tę lichą, marną,
co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera.
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno,
przyszłych poświęceń w duszy bohatera. ~ Adam Asnyk
PROLOG; PTAKI MALOWANE NA SZKLE
Grudniowe dni odznaczały się szarością z domieszką śniegu
pokrywającego wrzosowiska nieopodal Evans York. Dom z białego piaskowego
kamienia wyglądał jak pałac Królowej Śniegu. O czwartej nad ranem ciszę przerwało
słabe kwilenie noworodka. Lekarz z niepokojem patrzył na osłabioną kobietę.
Poród trwał nieco ponad normę, jednak niczego nie potrafił przyspieszyć.
Rozprostował palce zdrętwiałe od zaciskania narzędzi chirurgicznych. Powoli
zszedł do kuchni, gdzie zastał wysokiego ciemnowłosego mężczyznę, oczekującego
jakichkolwiek informacji.
— Masz córeczkę, Edwardzie — oznajmił sucho tonem, którego
rzadko używał w podobnych okolicznościach.
— Jakoś nie widzę twojej radości z tego powodu —
podsumował trafnie gospodarz.
— Rzeczywiście, nie zamierzam niczego upiększać, bo tym
razem brakuje powodów do satysfakcji
— Chciałbym ją zobaczyć, jeśli pozwolisz. Nieważne, co
będzie później.
Dokładnie w tym samym momencie w progu pojawiła się
asystentka lekarza. Niosła niepozorny tłumoczek. Dźwięki
towarzyszące krokom przypominały nieśmiałe ćwierkanie. Zaniepokojony
ojciec wyciągnął ręce. Zebrani ujrzeli drobną, kruchą istotkę, najwyraźniej
przez pomyłkę zesłaną na świat zaludniony silniejszymi jednostkami ludzkimi. Delikatne
rysy oraz biały, przezroczysty odcień skóry nie zwiastowały pomyślnej wróżby.
Meszek na czubku głowy przywodził na myśl piórka drozda. Edward Rochester w
milczeniu usiadł na bujanym fotelu. Całą uwagę poświęcał trzymanemu ramionach
maleństwu.
— Pokaż im, że dasz radę, okruszku — szepnął przekonująco.
Następnie czuwał przy łóżku żony. Pragnął jedynie zatrzymać
je obie, wbrew jednoznacznym sugestiom dwóch kolejnych specjalistów, by szybko
sprowadzić księdza. Tuż przed Bożym Narodzeniem otrzymał coś, na co czekał zbyt
długo, by łatwo oddać bezcenny dar...
❦❦
Nędzny pokoik w gospodzie „Pod szkarłatną orchideą”
wypełniał obecnie zapach najtańszego kadzidła. Stara Cyganka wsypała do
paleniska garść jakiegoś zielska.
— Klątwy bywają różne, ślicznotko, ile zapłacisz, tyle
otrzymasz — zaskrzeczała piskliwie.
— Byle poskutkowało w miarę szybko — sarknęła blondynka w
niebieskiej sukni.
— Och, sięgasz do głębokich pokładów koszmarów. Żądasz
duchowego okaleczenia kogoś niewinnego
— Inaczej nie zrealizuje swego planu, starucho.
— Niech się spełni, czego pragniesz, lecz zło pozostanie
przy tobie na zawsze.
Safiana Harris zmrużyła siwe oczy. Dla wielu była gotową na
wszystko wiedźmą. Jakby na przekór temu nie zatraciła prawidłowych
odruchów. W głębi duszy odczuwała silny niepokój o przyszłość rodziny omotanej
nicią czaru rzuconego w powietrze.