12/25/2015

>>BONUS NR5<< Brazylijskie Święta małego Zezé

Sporo czasu upłynęło odkąd umieściłam tutaj jakiś ogólny post. Do tej pory dotrzymywałam noworocznego postanowienia, iż częściej będą się tutaj pojawiać opowiadania, ale z racji tak szczególnego okresu wymyśliłam tę  niespodziankę o książce „Moje drzewko pomarańczowe" pisałam wielokrotnie, jednak nigdy w tym kontekście.  Święta, które  opisuje w swoich wspomnieniach  autor z pewnością nie były radosne i przepełnione beztroską.  W domu brakowało pieniędzy na najbardziej uroczystą kolację  w roku, a w bożonarodzeniowy poranek  żadne z szóstki rodzeństwa nie znajdowało podarków w butach wystawionych za próg.  Niemej pięcioletni chłopczyk potrafił cały dzień chodzić po mieście, aby czyszcząc buty zarobić na najdroższe papierosy dla bezrobotnego ojca.  Całą sytuację opisuje w końcowym fragmencie trzeciego rozdziału Oto, jak to wyglądało: 


*(...)Nadszedł już wieczór. Świeciło się tylko w kuchni. Wszyscy wyszli, a tato siedział przy stole i
patrzył na pustą ścianę. Twarz opierał na dłoni, a łokieć na stole.
— Tato.
— Co, synu? — Wcale nie było gniewu w jego głosie.Gdzie byłeś przez cały dzień?
Pokazałem skrzynkę ze szczotkami. Postawiłem ją na ziemi i z kieszeni spodni
wyjąłem paczkę.
— Spójrz, tatusiu, kupiłem coś pięknego dla taty.
Uśmiechnął się, rozumiejąc, co to znaczy.
— Podoba się tatusiowi? To było najładniejsze.
Otworzył pudełko i powąchał z uśmiechem, ale nic nie zdołał powiedzieć.
— Zapal sobie jednego, tatusiu. Podszedłem do pieca po zapałkę. Potarłem i
zapaliłem mu papierosa.
Odsunąłem się, chcąc mu asystować przy pierwszym pociągnięciu. I nagle coś
się ze mną stało. Rzuciłem zgaszoną zapałkę na ziemię. I poczułem, że wybucham. Że cały w środku pękam. Że pęka ten ogromny ból, co mnie od rana męczył.
Spojrzałem na tatę. Na twarz zarośniętą, na oczy. Mogłem tylko szeptać:
— Tato... Tato...
Bo mój głos zamarł w łkaniu i we łzach. On rozwarł ramiona i objął mnie z czułością.
— Nie płacz, synu. Sporo się jeszcze napłaczesz w życiu, jeżeli będziesz zawsze taki uczuciowy.
— Ja nie chciałem, tatusiu... Nie chciałem powiedzieć... tego.
— Wiem. Ja wiem. Nie pogniewałem się, bo właściwie miałeś rację(...)

Podobne chwile z własnymi rodzicami  malec przeżywał bardzo rzadko, a przecież powinny one być codziennością, nie sądzicie?  Trudno się dziwić, że poszukiwał, choćby namiastki domu rodzinnego i kogoś, kto dałby mu, bodaj iskierkę uczucia.  Niestety, szansa na  szczęśliwe zakończenia istnej, tylko w bajkach. Życie pisze o wiele okrutniejsze scenariusze. Hmmm, ale przecież zawsze można liczyć na cud sprawiony przez Dzieciątko Jezus, o ile oczywiście jest się całkiem niewinną istotką, bo  dorośli patrzą na te sprawy zupełnie inaczej. Szczególnie obecnie możemy się przekonać, co tak naprawdę stanowi priorytet dla  ludzi, zbyt zajętych własnymi problemami, by dostrzegać innych. Hmm, to byłoby na tyle, jeśli chodzi o refleksje na temat Bożego Narodzenia.  Do zobaczenia już wkrótce...
    

Słowik pojęć i terminów
 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
 --->* Cytat zaczerpnięty książki  „Moje drzewko pomarańczowe. Tłumaczyła Helena Czajka. Wydawnictwo KSIĄŻKA I WIEDZA 1976.


12/05/2015

{MINIOPOWIADANIE) -3- Spod znaku kolibra



Kolęda dla nieobecnych 


EPILOG



Lizbona, 10 czerwca 1927r.
Ostatnie wydarzenia odcisnęły piętno na ocalałych ofiarach tragedii, jaka rozegrała się w prywatnym szpitalu. Jednakże nie wszyscy mieli tyle szczęścia, na co wskazywał granitowy nagrobek w nowszej części miejskiego cmentarza. W zbiorowej mogile pochowano ordynatora, kilka pielęgniarek oraz pacjentów nieposiadających własnych rodzin. Członkowie gangu zostali aresztowani, lecz nie przyznawali się do żadnego z postawionych im zarzutów. Gabriela Bakasz położyła na płycie bukiet ciemnoczerwonych orchidei, instynktownie odchodząc parę kroków w bok. Nie umiała zwalczyć dreszczy na widok znajomych nazwisk wyrytych w zimnym, gładkim kamieniu. Trudno było uwierzyć, iż życie kiedykolwiek wróci do normy. Z rękami w kieszeniach wiosennego płaszcza wędrowała alejką, prowadzącą do wyjścia. Przez trzydzieści trzy dni żyła w dziwnym letargu, nawet pogoda zupełnie nie pasowała do nadchodzącego lata...

✽✽
Forhadela, 11 czerwca 1927r.
Być może podobne uczucia towarzyszył pewnemu mężczyźnie. Jasnożółty autobus jechał powoli przez region Trás-os-montes, w którym niegdyś mieszkał. Dokładniej mówiąc była to urocza, malownicza wioska położona pośrodku tegoż górzystego regionu. Gdy kierowca zatrzymał się w pobliżu staroświeckiej ceglanej tawerny, rolnicy spokojnie wstali z ceratowych siedzeń, zbierając swoje bagaże. Portugalczyk również sięgnął po walizki, jednocześnie pomagając szczuplutkiemu siedmiolatkowi zejść z wysokich stopni autokaru. Pamiętał tę winiarnię, należącą w dawnych czasach do dziadka jego kolegi ze szkoły. Zastukał, nasłuchując jakiegoś odzewu. Wewnątrz zdjęto ciężki metalowy łańcuch, by następnie otworzyć masywne wrota ozdobione płaskorzeźbami. Kobieta w fartuchu osłoniła czoło ręką, wysuwając lekko dolną wargę. 
— Witaj, Klaro, chyba mnie poznajesz? — rozpoczął cicho przybysz.
— Jezus Maria, Józefie Święty, takiej niespodzianki nie oczekiwałam! - wykrzyknęła piskliwym głosem, nakreślając w powietrzu znak krzyża.
— Rzeczywiście nie sądziłem, że wrócę, do tego nie sam - kontynuował rzeczowo brunet. 
— Erneście, przyjdź tutaj! — Właścicielka najwidoczniej potrzebowała wsparcia.
Po wielu powitalnych okrzykach gościom podano gęsty, doprawiony ziołami gulasz, duszoną okrę* i kruche ciasto przekładane konfiturą z czarnego bzu. Nie zabrakło także półsłodkiego białego wina domowej roboty. Starsi państwo mocno przeżyli tak nagłe pojawienie się byłego sąsiada. Oboje milczeli, spoglądając ze względną ciekawością na płowowłosego chłopczyka o jasnoniebieskich oczach. Wreszcie Ernest Illias odstawił pusty kieliszek, opierając łokcie  o blat stołu. 
— Słyszeliśmy różne pogłoski o tobie — przyznał z wahaniem. Podobno wyemigrowałeś do Brazylii zaraz po śmierci żony, ale niewiele wiedziano o powodach. 
— Może kiedyś odpowiem na wasze pytania, a na razie chciałbym odpocząć — odparł pewnym tonem Manuel Valadares.
— Ależ naturalnie zaraz naleję wody do wanny, to wykąpiesz małego — przytaknęła Klara.
Pokój na poddaszu, dokąd zostali poprowadzeni urządzono niezwykle praktycznie. Łóżka zaścielone szydełkowymi narzutami, sekretarzyk z hebanowego drewna, dopasowane do całości krzesła. Wąskie okno zasłonięto ciężkim sukiennym materiałem. Gospodyni po wykonaniu niezbędnych czynności pozostawiła zmęczonych podróżników, by odpoczęli w spokoju. Od tego popołudnia wiele się miało zmienić. Piętnaście lat upłynęło, niemalże w mgnieniu oka...
✽✽
Rzym, 24 grudnia 1942r. 

Brukowaną uliczką w jednym z licznych zaułków Wiecznego Miasta przemykał się młodzieniec w piaskowym prochowcu. Z nieba prószył drobny, suchy śnieg, lecz on podążał w kierunku bielonego gmachu na końcu uliczki z pewnością, towarzyszącą zwykle komuś w pełni przeświadczonemu o słuszności tego, co robi. Atmosferę dnia, poprzedzającego ważne dla katolików święto zakłócała, li tylko obecność nieprzyjacielskich niemieckich wojsk. W podobnych warunkach najcichszy szept stawał się krzykiem. Wielobarwne malowidła umieszczone pod sklepieniem oświetlonego lampionami holu sprawiły, iż José Valadares zapomniał na krótką chwilę, po co tutaj przyszedł. Dość szybko odzyskał wewnętrzną równowagę. Przed gobelinem, osłaniającym gładką ścianę ujrzał wysokiego mężczyznę z gazetą w ręku. Zachowując ostrożność poszedł w tamtą stronę, pogwizdując niedosłyszalnie.
—Witold Pilecki? — wyszeptał w przestrzeń.
— Nie, Roman Jezierski, proszę o tym nie zapomnieć na przyszłość — pouczył go rzeczowo wojskowy.
— Dobrze, zapamiętam. Jestem dokładnie poinformowany o całej sprawie.
— Chodźmy, sporo ryzykujemy, szczególnie w przypadku łapanki.
— Znam stawkę w tej grze - przyznał cicho jego rozmówca.
— Ile masz lat? — Rotmistrz nie tracił czasu na żadne grzecznościowe formułki.
— Dwadzieścia dwa.
— Cóż, w takim razie, chyba jej nie znasz. Pracuję w wojsku na tyle długo, żeby mieć taką świadomość.
W biurze na końcu korytarza czekała na nich mała dziewczynka o rudych kręconych włosach. Ubrana w granatową kurteczkę, białe buciki i takiż berecik ściskała kurczowo pluszowego misia. Sekretarka bez słowa podała niezbędne dokumenty. Sekundę później w pomieszczeniu automatycznie pogasły światła. Charakterystyczny warkot niemieckiej ciężarówki mówił, o wiele więcej, niż jakiekolwiek słowa. Krzyki, gwizdki, ujadanie psów wskazywały, iż najgorsze proroctwa zaczęły się spełniać. Blondyn ujął chłodną rączkę swojej podopiecznej. 
— Jak masz na imię? — spytał konspiracyjnie.
— Rosa, wujku — odpowiedziała posłusznie.
— W porządku, pobawimy się teraz w chowanego, gotowa?
Dzięki wieloletniemu doświadczeniu ich przewodnika skorzystali z wejścia przeciwpożarowego, które prowadziło wprost do Placu Świętego Piotra. Tłum otaczający drewnianą szopkę dodatkowo utrudniał ewentualną pogoń. W trakcie ucieczki młody chłopak rozmyślał o przybranym ojcu. Dług, jaki wobec niego miał został spłacony z nawiązką, a życie kolejnego delikatnego kolibra uratowane. Niepokój spowodowany faktem, że obchodzi urodziny wraz z największym obecnie zbrodniarzem* zgasł po dopełnieniu owego ostatecznego aktu odwagi. Z wolna ruszył w stronę własnego mieszkania, aby zająć przygotowaniami do kolacji wigilijnej. Dopiero, gdy przystaną przed bramą gotyckiej kamiennicy z pobliża, dosłyszał czysty dźwięczy głos, recytujący ze wzruszeniem biblijny zapis narodzin Jezusa: 

* (...)W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryią, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.

W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie(...)
 


Wtedy zrozumiał, iż dobro ponownie zwyciężyło. We wczesnym dzieciństwie bardzo pragnął dostać na Gwiazdkę, choćby najskromniejszy prezent. Aż wreszcie nastąpił oczekiwany przełom, możliwość spełnienia marzeń. To, jak będzie wyglądać przyszłość zależało wyłącznie od podszeptów jego sumienia. Czy dobre chęci wystarczą? Musiał poczekać na rezultaty swoich działań...






     

KONIEC




 Słowik pojęć i terminów

 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -




1 ----> Warzywo strączkowe  uprawiane w  na obszarze  całej Ameryki  Południowej, szczególnie cenione ze względu na dużą zawartość białka i mikroelementów.

2 ---> Kanclerz Trzeciej Rzeszy istotnie przyszedł na świat 20 maja 1889 roku.  Tym samym kwestia przypisu odnosząca się bezpośrednio do autora cyklu o przygodach Zezé została rozstrzygnięta.  Podobny zabieg literacki ma na celu ukazanie kontrastu pomiędzy dwoma odrębnymi osobami.  A zwrócicie uwagę na to, co przeżył bohater. Sytuacja rodzinna, późniejsze zdarzenia mogły równie dobrze wypaczyć mu charakter, prawda?  Bardzo trafnie określiła to autorka słynnej sagi o Harrym Potterze.  O pewnych rzeczach decyduje miłość, czasami umiejętność poświęcenia dla innych. W tym przypadku, również to widać.    
3 ---> Ewangelia Świętego Łukasza, Biblia Tysiąclecia.