1/13/2014

{ MINIOPOWIADANIE} -2- Ażeby się okazał ten dzień a cienie przeminęły













Motto:

~Ci, co zginęli w walce, ci, co wiedzieli, za co giną, mieli może w tym pociechę, że śmierć ich ma jakiś sens.- Jarosław Iwaszkiewicz, Ikar~~



☕☕





Z dedykacją dla najwierniejszej z Czytelniczek, Jowity





EPIZOD 2 W SIDŁACH DIABŁA  


 

Wadowice, czwartek  19 kwietnia 1942r.      
Minęło dwanaście dni, odkąd do więzienia karno-śledczego w Wadowicach, przy ulicy Świętolipskiej przywieziono kolejny transport nieszczęśników. Nowo przybyli od razu zrozumieli, z czym będą musieli się zmierzyć. Cele, w których umieszczano skazanych były, co prawda zaledwie dwuosobowe, lecz nie poprawiało to ogólnych warunków. W ciemnych pomieszczeniach nieustannie panowała wilgoć,do tego dochodziły także znikome ilości jedzenia i wielkie czarne szczury, które od dawna zamieszkiwały te ciemnawe zakątki. Tak właśnie przedstawiała się sytuacja, gdy do celi oznaczonej numerem dwunastym trafił Portugalczyk razem ze swoim pięcioletnim synem. Szczęściem w nieszczęściu jego współtowarzysz niedoli robił, co mógł, aby jakoś pomóc w trudnych chwilach. Zanim rozpoczął karierę wojskową, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Wilnie. Rotmistrz Witold Pilecki był w pełnym znaczeniu tego słowa prawdziwym patriotą i obrońcą swojej Ojczyzny. Obydwaj mężczyźni we dnie pracowali w więziennej odlewni metali ciężkich. Wielogodzinne przebywanie w dusznych, niewietrzonych klitkach pośród trujących oporów niklu sprawiało, iż wieczorami odczuwali rozmaite dolegliwości. Często prowadzili wtedy ze sobą długie rozmowy o wielu sprawach, dzięki czemu mogli zachować pozory normalności. Rozmawiali o swoich rodzinach, a także o obecnej sytuacji. Bardzo dobrze wiedzieli, że w tym miejscu są jedynie tymczasowo. Życie więzienne nie przypominało sielanki, jednak zawsze mogło być gorzej. Ciężka, wyczerpująca praca, nieustanne przesłuchania. Niemcy odebrali, przebywającym tu ludziom, niemal wszystko godność, prywatność, nawet rzeczy osobiste. Do godziny ósmej brakowało, zaledwie paru minut. Strażnicy dawno przynieśli śniadanie, o ile można było określić w podobny sposób bochenek czarnego chleba oraz napój o barwie pomyj. O, dziwo dzisiejszego dnia w owym ubogim jadłospisie pojawiło się także... mleko. 
— O, czuję w kościach kłopoty, nasi kucharze za bardzo się postarali zażartował niepewnie Witold Pilecki. 
— Boję się myśleć, co to oznacza zdążyłem ich już trochę poznać — westchnął taksówkarz, rozkaszlawszy się gwałtownie. 
— Niedługo się przekonamy, przeważnie nie każą nam  na nic czekać. A teraz lepiej dajmy to mleko twojemu synowi, inaczej mogą zmienić zdanie. 
— Chyba masz rację lepiej za dużo o tym nie myśleć. To moja wina, że trafiliśmy w takie miejsce. 
— Ten donos wydaje mi się trochę, zbyt podejrzany ni stąd, ni zowąd, ktoś pisze o ukrywaniu Żydów — Młodszy z mężczyzn, zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiając.
Szybkim krokiem podszedł do stołu, ujął w palce pęknięty ołówek i napisał, coś na kawałku brązowego papieru. Od czasu do czasu otrzymywali paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża. 
— Przeczytaj to, co napisałem, Manuel, a wtedy zrozumiesz — polecił spokojnym tonem. 
— O czym ty myślisz? — Manuel Valadares wziął podany mu papier, jednocześnie głaszcząc synka po głowie. 
Napisano na nim  następujące słowa:  

* (...)Oddany sługa tronu i ołtarza donosi panu prokuratorowi królewskiemu, że oficer ze statku >>Faraon<< niejaki Edmund Dantés, który przybył dziś rano ze Smyrny, zatrzymawszy się po drodze w Neapolu i Portoferajno, przywiózł był wiadomość od Murata do uzurpatora w następstwie, czego uzurpator wręczył Dantésowi list do komitetu stronnictwa bonapartystów w Paryżu(...)
 


— Wybacz, że to powiem od razu, kiedy wspomniałeś o donosie przyszło mi na myśl, kto chciałby się was pozbyć — rzucił z namysłem rotmistrz, opierając się o ścianę. 
— Nie wiem, bo nie mam wrogów takie rzeczy są dobre w powieści, a nie w życiu — przekonywał z uporem Portugalczyk. 
— Czyżby pamiętasz, co mi opowiadałeś o swojej córce? 
— Gloria to bardzo dobra dziewczyna, tylko ma trudny charakter, pewnie dlatego nie możemy się dogadać.
— Niektóre kobiety są bardziej wyrachowane, niż sądzisz, a ona na pewno chce korzystać z życia, prawda? 
— To niemożliwe, Witold po prostu niemożliwe... 
♆♆ 
Po południu wszyscy więźniowie musieli stawić się na apelu. Niebo przybrało barwę ołowiu, padał deszcz. Frederick Rosner stał pośrodku placu z miną niewróżącą, niczego dobrego. Jego kompani, najwyraźniej odprężeni po sporej ilości wina ze spokojem wyczekiwali na to, co nastąpi. Po chwili wszystko stało się oczywiste, gdy pojawiły się ciężarówki przykryte ciemnozielonymi plandekami. 
— Wsiądziecie do aut bez żadnych protestów, albo zostaniecie rozstrzelani, to wasz wybór — ogłosił przez megafon, któryś z szeregowców. 
— Najpierw pozbędziemy się ostatniego problemu, Rufusie, przecież dzieci są bezużyteczne w obozach pracy — powiedział jadowitym tonem ich dowódca. 
— Tak jest, panie oficerze, mogę zapewnić, że nie będzie żadnych trudności — wyjąkał z przejęciem adiutant Rosnera. Zakujemy tych zdrajców w kajdanki, bo mogą planować jakiś bunt. 
Żaden z esesmanów nie przewidział, iż wystraszony pięciolatek spróbuje uciekać. Toteż, gdy maluch nagle zaczął biec w kierunku bramy, nie zdążyli odpowiednio zareagować. Frederick Rosner z żądzą mordu wypisaną na twarzy wyciągną z kabury swój pistolet. Niespodziewanie na więziennym dziedzińcu pojawił się rowerzysta w nasuniętej na oczy czapce z daszkiem. Zarówno Portugalczyk, jak i Witold Pilecki wymienili między sobą pełne ulgi spojrzenia. Rozpoznali, bowiem  swego nadzorcę z odlewni. Artur Götman mógł z pewnością uchodzić za chlubny wyjątek, pośród niemieckiego personelu więzienia w Wadowicach.* Pożęty olbrzym o szerokich barach przykląkł na ziemi, tuż obok postrzelonego przez oprawcę Zezé, ujął dziecko za rękę jednocześnie pochylając się nisko. 
— Uspokój się, niedźwiadku, zaraz ci pomogę — wyszeptał łagodnie po polsku. 
— Wykonywałem swoją pracę, panie majorze — oznajmił zuchwale szarooki młodzieniec. 
— Stul pysk, Rosner, bo nie interesują mnie twoje wyjaśnienia! — Ku zaskoczeniu większości świadków tej sceny ich szef odszedł tak szybko, jak się pojawił... 
♆♆ 
Białystok, piątek 20 kwietnia 1942 r. 
Jowita Miodkowska siedziała przy stole w swoim mieszkaniu, popijając herbatę. Odkąd dowiedziała się o tym, co wydarzyło się tamtego sobotniego popołudnia przy ulicy Makuszyńskiego nie przespała, ani jednej nocy. Teraz mogła już tylko wierzyć w to, iż Bóg czuwa nad ojcem i synem, gdziekolwiek obecnie przebywają. Dziewczyna czekała na pewne spotkanie, o które zabiegała od kilku dni. Gdy wreszcie w progu salonu stanęła wysmukła dziewiętnastolatka, podniosła się z krzesła z szybko bijącym sercem. 
— Musimy o czymś porozmawiać, nie sądzisz, Gloria? 
— Niby, dlaczego miałabym się przed tobą tłumaczyć? —sarknęła nastolatka, odruchowo unosząc głowę, nieco wyżej. 
— Twojemu ojcu pękłoby serce gdyby wiedział, że jesteś donosicielką — wysyczała panna Miodkowska. 
 — Cóż, na pewno beze mnie będzie mu łatwej. W końcu on kocha, tylko tego bachora. 
— To nieprawda po prostu nigdy nie dostrzegałaś, ile dla ciebie robił, idiotko!   

KONIEC EPIZODU 2

Słowik pojęć i terminów
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -



1 ---> Jest to wyraźna aluzja do tego, w jaki sposób zachowała się córka i siostra bohaterów opowiadania. Hrabia Monte Christo, również został zdradzony przez osoby, którym ufał.



2 ---> Postać Artura Götmana została zainspirowana autentyczną historią pewnego niemieckiego kaprala. Imię i nazwisko, zostały przeze mnie zmienione. Nieco więcej możecie się dowiedzieć czytając niniejszy artykuł Zmory przeszłości