12/24/2013

Z CYKLU SEMPE I GOŚCINNY PRZEDSTAWAJĄ; Idę z wizytą do Ananiasza

Szanowni Czytelnicy!
Zawitałam do Was tuż po wigilijnej kolacji, aby napisać ten post. Miałam co prawda w planach własną twórczość o Świętach, a ściślej znaczeniu narodzin Dzieciątka Jezus, ale ostatecznie pomyślałam, że za bardzo mi by się wszystko pomieszało. Dzisiaj od rana buszowałam po Internecie w poszukiwaniu tematu zastępczego i znalazłam. Lubicie historyjki o Mikołajku? Na pewno, bowiem nie ma osoby, która by nie zetknęła z twórczością pana Gościnnego.  Z racji Bożego Narodzenia postanowiłam nie zamęczać Was dość ciężkim, jak na tę porę wojennymi klimatami mojego miniopowiadania. Oczywiście drugie epizod ukaże się jeszcze w tym roku. Z pewnością zdążę przed Sylwestrem. W ramach odpoczynku od twórczości własnej chciałam zaprezentować coś lekkiego, przyjemnego oraz wesołego. Czy to znacie? Zatem poczytajcie!


 ☕☕

  





Chciałem iść pobawić się z kolegami, ale mama powiedziała, że nie, że nie ma mowy, że ci chłopcy, do których chodzę, nie podobają się jej, że kiedy jesteśmy razem, broimy bez przerwy, i że jestem zaproszony na podwieczorek do Ananiasza, a Ananiasz jest bardzo grzeczny, dobrze ułożony i dobrze by było, gdybym brał z niego przykład. Wcale nie miałem ochoty iść na podwieczorek do Ananiasza ani brać z niego przykładu. Ananiasz jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem pani nauczycielki; on nie jest za dobry kumpel, ale go nie bijemy, bo nosi okulary.
Wolałbym iść na basen z Alcestem, Gotfrydem, Euzebiuszem i innymi kolegami, ale nawet nie próbowałem prosić - mama miała poważną minę. Ja zresztą zawsze słucham się mamy, a szczególnie, kiedy ma taką minę. Mama kazała mi się wykąpać, uczesać, włożyć niebieskie marynarskie ubranko, to, które ma zaprasowane kanty, białą jedwabną koszulę i krawat w groszki. Byłem ubrany jak na ślub mojej kuzynki Elwiry, wtedy, kiedy się tak rozchorowałem po przyjęciu.

 - Nie rób takiej ponurej miny - powiedziała mama.
 - Zobaczysz, jak ci będzie przyjemnie u Ananiasza - no i wyszliśmy z domu; bałem się tylko, że spotkam kolegów: ale by się śmieli, gdyby mnie zobaczyli tak ubranego! Drzwi otworzyła mama Ananiasza. 
- Jaki on milutki - powiedziała, pocałowała mnie i zawołała: - Ananiasz! Szybko! Przyszedł twój przyjaciel, Mikołajek! 
Ananiasz przyszedł, tak samo śmiesznie ubrany: miał aksamitne spodenki, białe skarpetki i jakieś dziwne czarne sandałki, bardzo błyszczące. Wyglądaliśmy jak dwa pajace. Ananiasz nie wydawał się zbyt zadowolony, że przyszedłem, podał mi rękę, taką miękką, jak żaba. 
- Zostawiam go - powiedziała moja mama. - Mam nadzieję, że będzie grzeczny. Przyjdę po niego o szóstej. 
Mama Ananiasza powiedziała, że jest pewna, że się będziemy dobrze bawili i że ja będę bardzo grzeczny. Mama popatrzyła na mnie, jakby trochę niespokojna, i wyszła. Podwieczorek był pyszny: była czekolada, ciastka, biszkopty, i nie trzymaliśmy łokci na stole. Potem mama Ananiasza powiedziała, żebyśmy poszli do pokoju Ananiasza i żebyśmy się grzecznie bawili. 
Kiedyśmy weszli do tego pokoju, Ananiasz od razu mi powiedział, żebym go nie bił, bo on ma okulary, że będzie krzyczał i że jego mama każe mnie wsadzić do więzienia. Powiedziałem mu, że mam wielką ochotę go trzepnąć, ale nie zrobię tego, bo przyrzekłem mojej mamie, że będę grzeczny. To się, widać, spodobało Ananiaszowi, bo powiedział, że możemy się już bawić. Zaczął wyciągać stosy książek: geografię, przyrodę, arytmetykę, i zaproponował, żebyśmy sobie poczytali i dla rozrywki rozwiązywali zadania. Powiedział, że ma fajne zadania o kurkach, z których leje się woda do niezatkanej wanny, ta woda napełnia wannę i ucieka z niej w tym samym czasie. To był dobry pomysł, więc zapytałem Ananiasza, czy mogę zobaczyć wannę i że możemy się tak pobawić. Ananiasz spojrzał na mnie, zdjął okulary, przetarł je, pomyślał chwilę, a potem powiedział, żeby iść za nim. W łazience była duża wanna; powiedziałem Ananiaszowi, że moglibyśmy nalać do niej wody i puszczać okręty. Ananiasz powiedział, że mu to nigdy nie przyszło do głowy, ale że to wcale niezły pomysł. Wanna napełniła się bardzo szybko aż po brzegi, ale co prawda, tośmy ją zatkali. Ananiasz był bardzo zakłopotany, bo okazało się, że nie ma okrętów. Wytłumaczył mi, że ma bardzo mało zabawek, że dostaje głównie książki. Na szczęście umiem robić okręty z papieru, więc wzięliśmy kartki z książki od arytmetyki. Oczywiście staraliśmy się uważnie wyrywać kartki, żeby Ananiasz mógł je potem znowu powklejać, bo to bardzo brzydko robić krzywdę książkom, drzewom albo zwierzętom. Bawiliśmy się pysznie. Ananiasz włożył rękę do wody i robił fale. Szkoda tylko, że nie zawinął rękawa koszuli i że nie zdjął zegarka, co go dostał za ostatnie wypracowanie z historii, w którym był najlepszy; zegarek teraz stanął na godzinie czwartej minut dwadzieścia i już się nie ruszał. Minęło trochę czasu, nawet nie wiem ile, przez ten zegarek, co przestał chodzić, i znudziła się nam ta zabawa, a poza tym wszędzie było pełno wody i nie chcieliśmy robić za wiele bałaganu, tym bardziej że na podłodze było już pełno błota i sandałki Ananiasza nie błyszczały tak jak przedtem. Poszliśmy z powrotem do pokoju Ananiasza i Ananiasz pokazał mi globus. To jest taka duża metalowa kula, na której namalowano morza i lądy. Ananiasz wytłumaczył mi, że z globusa można się uczyć geografii, i pokazał, gdzie znajdują się różne kraje. Wiedziałem to, bo w szkole jest taki sam globus i pani pokazywała nam, jak to z tym jest. Ananiasz powiedział, że można odkręcić globus i że wtedy wygląda jak duża piłka. Zdaje się, że to był mój pomysł, żeby się bawić globusem, ale ten pomysł nie był wcale taki dobry. Rzucaliśmy globus do siebie, ale Ananiasz zdjął okulary, żeby się nie połamały, a on bez okularów źle widzi i nie złapał globusa, który uderzył Australią w lustro i lustro się stłukło. Ananiasz włożył okulary, żeby zobaczyć, co się stało, i porządnie się zmartwił. Odstawiliśmy globus na miejsce i postanowiliśmy uważać, bo nasze mamy mogłyby być z nas nie bardzo zadowolone. Zastanawialiśmy się, w co się bawić, i Ananiasz powiedział, że jego tata kupił mu taką grę, z której można nauczyć się chemii. Pokazał mi ją: była fajna. Duże pudło pełne probówek, śmiesznych okrągłych buteleczek, flakoników z czymś w różnych kolorach; był tam także palnik spirytusowy. Ananiasz powiedział mi, że z tym wszystkim można robić bardzo pouczające doświadczenia. Ananiasz zabrał się do mieszania różnych proszków i płynów w probówkach: te mieszanki zmieniały kolory, robiły się czerwone albo niebieskie, a od czasu do czasu pokazywał się biały dymek. To było okropnie pouczające! Powiedziałem Ananiaszowi, że powinniśmy zrobić jakieś inne doświadczenie, jeszcze bardziej pouczające, i Ananiasz zgodził się ze mną. Wzięliśmy największą butelkę, napełniliśmy ją wszystkimi proszkami i wszystkimi płynami, a potem wzięliśmy palnik spirytusowy i zaczęliśmy podgrzewać butelkę. Z początku szło nam nieźle: zrobiła się piana i szedł z tego bardzo czarny dym. Szkoda tylko, że dym brzydko pachniał i brudził wszystko naokoło. Ale musieliśmy przerwać doświadczenie, bo nagle butelkę rozerwało. Ananiasz zaczął krzyczeć, że nic nie widzi, ale na szczęście nie widział tylko dlatego, że szkła w jego okularach były całkiem czarne. Ananiasz wycierał je, a ja otworzyłem okno, bo zaczęliśmy kaszlać przez ten dym. Piana na dywanie śmiesznie bulgotała, jak woda, kiedy się gotuje, i ściany były całkiem czarne, no i my też nie byliśmy bardzo czyści. A potem weszła mama Ananiasza. Przez króciutką chwilę nic nie mówiła, tylko otworzyła szeroko oczy i usta. Ale potem zaczęła krzyczeć, zdjęła Ananiaszowi okulary i trzepnęła go, a w końcu wzięła nas za ręce i zaprowadziła do łazienki, żeby nas umyć. Kiedy zobaczyła łazienkę, nie była zbyt zadowolona. Ananiasz pilnował swoich okularów, żeby ciągle były na nosie, bo wcale nie chciał oberwać jeszcze raz. A jego mama wybiegła z łazienki, krzycząc, że zatelefonuje do mojej mamy, żeby zaraz po mnie przyszła, że jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego i że to jest nie do wiary. Mama przyszła po mnie bardzo szybko, a ja byłem ogromnie zadowolony, bo już przestałem się tak dobrze bawić u Ananiasza, szczególnie z tą jego mamą, która wyglądała na strasznie nerwową. Mama zabrała mnie do domu i cały czas mi powtarzała, że mogę być z siebie dumny i że dziś wieczór mogę się pożegnać z deserem. Muszę powiedzieć, że to było dosyć sprawiedliwe, bo jednak narobiliśmy trochę bałaganu z tym Ananiaszem. W każdym razie mama miała, jak zawsze, rację: z Ananiaszem pysznie się bawiłem. Chętnie bym nawet znowu go odwiedził, ale podobno mama Ananiasza nie bardzo teraz chce, żebyśmy bywali u siebie. Dobrze by jednak było, żeby mamy zdecydowały się koniec końców, czego właściwie chcą. Nie wiadomo już wcale, do kogo można chodzić z wizytą!
 ☕☕

 Powyższe opowiadanie pochodzi z tomu pt. „Mikołajek.” Doskonale pamiętam tamto letnie popołudnie, kiedy czytał mi to mój dziadzio, skądinąd miał na imię Adam, dlatego też w dzień jego imienin zdecydowałam się opublikować ten post. Kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką każdą Wigilię spędzałam właśnie u niego. Niestety, dziadek zmarł w lutym dwa dni po moich jedenastych urodzinach. Dokładniej 16 lutego 1997 roku. Potem  dłuższy czas byłam smutna, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie o Mikołaju  i jego kumplach, co mnie troszkę pocieszyło. Parę lat późnej również na urodziny dostałam w prezencie od starszego brata historyjkę rodem z kart Gościnnego. Niedawno poprosiłam go, aby mi to zeskanował. Ciekawa jestem, czy spodobają się Wam efekty? Zapraszam Was do świata wspomnień z dzieciństwa. Dobranoc...