3/29/2024

{ŚWIĘCI Z CODZIENNOŚĆI}; Osiołki idą do nieba latem

 

OLEJNA 4 w ciasnym zaułku lubelskiego Starego Miasta. Pod ten adres podążał na rowerze krzepki, zakonnik po czterdziestce. Ubrany po cywilnemu. Biały dominikański habit schował do plecaka. Tymoteusz Zawidzki od urodzenie mieszkał w Poznaniu, został jednak skierowany do pracy w tutejszym hospicjum dziecięcym. Lepszego wolontariusza nie można było wybrać. Miły, ciepły poświęcał wyjątkowo dużo czasu samotnym i chorym maluchom. Żartobliwie nazwano go niedźwiadkowym co nieco. Miał jasnoniebieskie oczy, tudzież krótko ostrzyżone ciemne włosy. Dzisiaj jechał do nowej podopiecznej z domowego trybu opieki. Na godzinną sesję czytania. W gotowości czekały zabawne opowiastki o najbardziej rozbrykanej postaci ze świata Muminków, czyli krnąbrnej Mi, lubiącej wszystkich gryźć w ogony.  Raptem duchowny znalazł się w zupełnie innym świecie.  Szarym, prawie nic nieznaczącym. Drzwi od wewnętrznego przejścia kamiennicy ozdabiała zardzewiała kołatka, złożona z dwóch elips, stopionych razem. W progu stanęła pielęgniarka w białym wykrochmalonym kiltu.

— Och, dobrze, że ojciec, jest! — zakrzyknęła radośnie. Tędy, uprzedzam, iż Ewcia mieszka z dziadkami, to eurosierota. 

— Rodzice w ogóle są? — spytał spokojnym tonem Zawidzki.

  — Wybyli, na zawsze gdziekolwiek. Dziadek trochę popija, ale nie bywa agresywny.  

Przewodniczka wprowadziła gościa do niewielkiego pokoiku. Wcześniej odsunęła w tym celu haftowaną portierę, zasłaniającą spękaną ścianę...


#przypis1  {…} W dziedzińcu moim pomarańcza dzika zapyta;  Starcze gdzie są twoje dziatki? Naprzód biegnące po Libanie chmurki pytać się będą o synów, o żonę. Dzieci moje wszystkie… pogrzebione. Tam, pod grobowcem okropnym Szecha{...} 

~ Juliusz Słowacki „Ojciec zadżumionych.”

Dalsze zdarzenia ujawnią, skąd akurat cytat z tego poematu. Natomiast szanowny bohater jest kompilacją rzeczywistych, prawdziwych osób. Jednak przez wzgląd na pewne drażliwe kwestie dane zostały nieco zmienione. W dobie, gdzie wszystko, praktycznie zostaje upublicznione lepiej zachować szczególną ostrożność.


~* ~

Stowarzyszenie „O burro de Betania” założyli w Sevilli gdzieś w pomrokach XVII wieku, wędrowni misjonarze z Meksyku. Jedna z filii mieściła się w Wierzchowiskach, miejscowości niedaleko Świdnika.  Wbrew religijnym początkom instytucja zatrudniała zwykłych ludzi, mających zupełnie pospolite zawody. Lekarzy, adwokatów czy kierowców autokarów międzynarodowych.  Funkcję prezesa pełniła dostojna staruszka, znana tylko z nazwiska, Kościńska. Łączyło ich jeszcze coś, wszyscy stracili bliskie osoby z jakichś powodów Niekiedy śmierci, jednakże w coraz dziwniejszym społeczeństwie częściej dochodziło do ucieczek lub całkowitego opuszczenia rodzin. Tworzyli zgraną grupę. Udzielali każdemu potrzebującemu wsparcia. Niemalże rodzaj terapeutycznej wspólnoty. Strona internetowa otrzymała zezwolenie, by funkcjonować na serwerach zagranicznych. Bowiem pieniądze dawał między innymi  członek rodziny królewskiej z Arabii Saudyjskiej. Brat tamtejszego monarchy. Niejaki Ali Mosza II. W odróżnieniu od większości wyznawców islamu uznawał prawa żeńskich przedstawicielek swego rodu. Aczkolwiek sam pozostawał bezdzietny. Niejednokrotnie bywał w Polsce, ufundował także część sprzętu medycznego, z jakiego korzystało wiele oddziałów szpitalnych. 


KIM JESTEŚ, SKĄD PRZYCHODZISZ? CZY ODEJDZIESZ?

{Rok 2019●czwewiec-lipiec → ośrodek kolonijny „Gaj drozdów”}

●→ 23 czerwca, wieczór ←●

„ IMIĘ; TYMOTEUSZ

NAZWISKO; ZAWIDZKI

OJCIEC; ANTONI, MATKA; WEONIKA

WIEK; 42 LATA

STAŁE ZAMELDOWANIE; POZNAŃ, STUDZIENNNA 4a

CZASOWY ADRES ZAMELDOWANIA; LUBLIN, DOM ZGROMADZEŃ KLASZTORU OJCÓW DOMINKANÓW, ZŁOTA 13 ”


Perłowoszary kocur siedział na wewnętrznym parapecie w kuchni hostelu, do którego przyjechała gromadka dzieciaków ze skrajnie biednych rodzin. Nikt jeszcze nie położył się spać, jedzono kolacje. W zacisznym kąciku młoda osoba nalewała kawy do kamionkowych kubków. Naprzeciwko siedział dominikanin o wyraźnie zmęczonej twarzy, ściągniętej niepokojem.

—Ajaj, czeka nas ciężka noc — skonstatowała koordynatorka animacji.  Kofeina będzie potrzebna.

— Niedługo cisza nocna, poza tym zmęczenie podróżą zrobi swoje — wtrącił spokojnie mężczyzna.

— Kaktus mi wyrośnie na czubku nosa, jeśli to prawda. Takie wisusy są zdolne do wszystkiego, niestety, zawsze mamy podobne zmartwienia. 

Nagle z oddali dobiegł potężny huk. Oboje podskoczyli. Kolejny dźwięk przypominał potężną eksplozję. Niebo zajaśniało ciemnoczerwoną purpurą. Do pomieszczenia wbiegł przerażony zastępowy tutejszej drużyny harcerskiej. 

— Wybuchła butla z gazem — oznajmił potężnym barytonem. Płonie całe osobne siedlisko za stawami rybnymi. 

Kuchnia prawie natychmiast opustoszała Akcja ratownicza trwała całą noc. Na darmo, zginęło wielu pracowników letniego biwaku przy wyjedzie z niepozornej, podkrakowskiej wsi. 


#przypis2 {…} Panna Ewa nieco większa od zarazka dżumy, lecz równie ruchliwa i groźna. Wychowywała się pod opieką dobrej kobiety, z którą ich rodzinę łączyła cienka pajęczyna jakiegoś pokrewieństwa {....} 

 ~„Szaleństwa panny Ewy.”


{{CO JEŚLI PAN BÓG MIAŁBY DOSTĘP DO INTERNETU ?←}} 

PRZYPOWIEŚĆ, O TYM WEDŁUG ZAKONNEJ FANTAZJI OJCA ZAWIDZKIEGO.

©Dawno, dawno temu istniało dość nietypowe biuro. Dlaczego? Ponieważ jego siedziba znajdowała się ponad ostatnim skrajem Drogi Mlecznej. Szkolono tam anielice i aniołów na stróżów. Albowiem każde żywe stworzenie, oprócz imienia wpisywanego w wiadomych księgach sfery niebieskiej otrzymywało odrębnego patrona. Choć było to miejsce związane z wiecznością wbrew opiniom nigdy nie padały tutaj zwroty, tak często wyobrażane u ludzi. Choćby „Niech będzie pochwalony” lub „Na wieki wieków.” Owszem między sobą używano jako powitania owego słowa kończącego zwykle modlitwy, ponieważ tak nazywano samą instytucję. Ilekroć najważniejszy Szef korzystał z anielskiej sieci złościł się z powodu takich właśnie wymysłów Ziemian czy zachowania niektórych księży. W ciepły, wakacyjny dzień przejrzał kolejne nagrania. Co chwila kręcił głową, wzdychając ze smutkiem. 

 — Znowu, tyle problemów, Lukrecjuszu — burknął do własnego sekretarz. Myślę, po co budują te wszystkie kościoły?

— Spokojnie, wasza Niebiańskość, coś wymyślimy — koił zagadnięty skrzydlaty pomocnik. Radzę kogoś, wysłać na dół. Jakiegoś obeznanego ze sprawami z naszych.

— Będzie człowiekiem, powiadasz?  Musi, tyle wiedzieć o tych ichniejszych, zaraz… komunikatorach. 

— Faktycznie, spory problem. Zaraz poszukajmy, już wiem.. Ojciec Tymoteusz, z Poznania, dobry człowiek.

Na te słowa Pan Bóg roześmiał się głośno. Po czym zakrył oczy dłonią 

— Trzymajcie, mnie wszyscy archaniołowie — poprosił cicho. Tylko nie O N, daj spokój, Lukrecjuszu! 

Czy zatem energiczny, choć nieco nietuzinkowy kapłan miał szansę zostać ziemskim odpowiednikiem, dla uskrzydlonych posłańców? Cóż, co poniektórzy mieli wątpliwości. Pewne miało zostać jedno wszystkie osły odchodziły do nieba latem. One nie były, jednak wyjątkiem…© 

 

JASEŁKA w lubelskiej Bazylice stanowiły coroczną tradycję Konkretnej organizowano coś na kształt przedstawienia, nie zawsze biblijnego Pod koniec 2019 roku kanwą całości została ballada Mickiewicza, o dobrym zbójcy.  Kilkoro dzieciaków grało główne role rodzeństwa. Hersztem bandy zbójców został mianowany, oczywiście, Tymoteusz Zawidzki. Młodzi artyści praktycznie bezbłędnie pracowali pod czujnym okiem znanego od zawsze dominikanina. Organizującego wszelkie imprezy kulturalne, w obrębie Starego Miasta. Tenże od razu dostrzegł, że przewodnikiem został hospicyjny wolontariusz. Bez wątpienia ojca Pistaczkiewicza bawiło jawne uwielbienie maluchów, z zachwytem chłonących obecność kogoś, kto potrafił okazywać dużo cierpliwości. Przez co próby spektaklu skrócono do minimum. 

— Gratulacje, panie kolego, wszystko poszło ekspresem — zagaił rozbawionym tonem w mroźny, grudniowy wieczór. 

— Czyżby mnie przypisywano jakąś zasługę? — skwitował ze zdziwienie nowicjusz.

 — Uhmm, niejedną moi aktorzy zostali zaklęci piosenką czarnoksiężnika z Krainy Oz. Są wpatrzeni jak w obrazek, bynajmniej nie w kierownika artystycznego.

Premiera miała się odbyć w trzy dni po mszy, zwanej uroczyście Pasterką. Nietypowo, bowiem z wybiciem godziny dwudziestej drugiej. Wynikało to z faktu, iż rozpoczynano wizyty duszpasterskie. Wigilia rozpoczęła się uroczyście przygotowywaniem szopki,. Naturalne woskowe figury stwarzały wrażenie antyczności część kaplicy w bocznej auli zaaranżowano na scenę teatralną. Niska grota udawała przydrożną kapliczkę a drewniane rusztowanie zastępowało miejsce spotkania bohaterów. Zakonnicy posiadali, bowiem ograniczone możliwości. Od czegóż jednak była wyobraźnia? Motyw przemiany złoczyńcy uczyniono głównym wątkiem, kilku zawodowych aktorów napisało zaskakujące zakończenie. Z pewnością wszystko planowano bardziej jako bajkę dla widzów dorosłych. Niestety, według słynnego powiedzenia - „ Rzym przemówił sprawa skończona” los przyszykował jeszcze bardziej dziwne rozstrzygnięcie. 


#przypis3 „ Kupiec dziękuje, zaś zbójca odpowie — Wyznam ci szczerze pierwszy strzaskałbym pałkę na twej głowie, gdyby… nie dziatek pacierze. One sprawiły, że uchodzisz cało. Im, więc podziękuj za to, jak się stało.  O tym, dlaczego opowiem…”

Nieco uwspółcześniłam treść znanej ballady. Sensu za bardzo nie zmienia. Zakładam, iż mniej więcej taki przekład lepiej brzmiałby w adaptacji scenicznej. Szczególnie dla współczesnego odbiorcy. Trudno obecnie mieć akceptację dla słownictwa używanego w czasach Mickiewicza. Pacierz brzmi dość jasno, podobnie zbójcy. Natomiast, co drugi uczeń podstawówki docieka, skąd określenie dziatki czy dziwna forma „do tata.” Mam znajome nauczycielki, zatem wiem.   Często w interpretacjach występuje następujący błąd, przykładowo. Zbirów było dwunastu. Podobnie do apostołów. W zasadzie dyskwalifikuje to całą pracę. Aczkolwiek skojarzenie niejako prawidłowe. Osobiście nie przepadałam za „Powrotem taty.” Żadne przekonywanie o wielkich poetach, nietrafne. W przemianę szefa bandy niełatwo uwierzyć. Prywatnie wzmianka o lesie nasuwa, bardziej mroczne skojarzenia Judasz oddał zdradzieckie srebrnik, wieszając się. Dotąd o pieniądzach z czyjejś krzywdy mawiają judaszowe grosze, nędzne, zarobione podstępem. Faktycznie, majątku nieszczęśnik zyskał niewiele.   Znacie już finał dominikańskiego spektaklu. Suma summarum mam prywatnie jakieś współczucie, wobec tegoż najnędzniejszego z gromady. Zadanie otrzymał ciężkie. Dokonać aktu wydania niewinnej ofiary w ręce kata. Z drugiej strony Piłat postępował zgodnie z sumieniem. Chciał więźnia uwolnić. Kto zawinił? Arcykapłani, Judasz? Może Piotr, który też wydał swego Pana? Tam w rzeczywistości doszło do podwójnej zdrady. Niełatwo ocenić, kto postąpił gorzej.   


Nadeszła Wigilia, zamiast śnieżnego puchu, mżył zimny deszcz. W klasztornych korytarzach od rana rozbrzmiewały dzięki „Niechcianej kolędy” z Piwnicy pod Baranami. Tuż przed wieczerzą zewnętrznych drzwi od strony dziedzińca zastukano głośno, natarczywie.   Otworzył siwowłosy nieco przygarbiony zakonnik. Widok, który dostrzegł, lekko paraliżował. Przemoknięta dwudziestoparolatka o bladej twarzy, dygotała z zimna. Nie miała płaszcza czy torebki Źrenice rozszerzone, nawet w słabym świetle podziemnego korytarzyka. Gościa zabrano do kuchni, gdzie gotowano zupę grzybową. Na jej widok Tymoteusz Zawidzki drgnął nieznacznie.

— Chodzi o Ewę, prawda? — wyszeptał bezdźwięcznie, nie parząc na żadnego ze współtowarzyszy.

— Niech ojciec, szybko jedzie, szkoda czasu — polecił autorytatywnie przeor. Ja przeczytam Ewangelię, skoro… — zamilkł, bo drżące ramiona młodziutkiej pielęgniarki, dopowiedziały resztę. 

Westchnął, jakby zły na samego siebie. Zwykle okazywał więcej delikatności. Tym razem, jednak zadziała popędliwość.

Dziecięce hospicjum, to smutne miejsce. Osoby szkolone na wolontariuszy od razu uczono, iż tutaj życie trwa krótko, a choroby są w większości przygnębiające. Kapelani szpitalni rzadko wybierali pracę, akurat tutaj. Dlatego w przypadkach śmierci wzywano często dobre anioł, odziane w białe habity...  

    ~*~

W oddalonej o kilkaset kilometrów Kopenhadze, dokładniej na obrzeżach miasta także zasiadano do kolacji świątecznej. Duży dom z drewnianych bali zamieszkiwała duńsko-polska rodzina Enggödów. Obydwoje zajmowali się projektowaniem wnętrz.. Natomiast starszy brat pana domu, należał do zakonu marystów, czyli zgromadzenia szkolnego. Uczyli oni dzieciaki w wieku wczesnej szkoły powszechnej.. Właśnie Iwoncjusz Enngöd wystosował formalne zaproszenie dla polskiego duchownego, z klasztoru w Lublinie, aby mógł działać w filii Towarzystwa „Osiołki z Betanii.” Dania miała stanowić pierwszy etap podróży. Docelowo myślano, bowiem o Jamajce lub Australii. List zwrotną pocztą jeszcze nie nadszedł, choć liczono na pozytywną odpowiedź...


„Nie było miejsca dla Ciebie, w żadnej gospodzie…” → o Strachu, co smutek przyniósł Vlog Ikaria z Makamii Ojca T. Zawidzkiego.

W pewną wyjątkowo burzliwą noc, poprzedzającą Boże Narodzenie, dziewczynka imieniem Bibiana spytała o coś swoją babcię;

 — Dlaczego w żadnym miejscu Betlejem nie chciano przyjąć Jezusa?

Stara kobieta myślała o wszystkim długo, po czym opowiedziała bardzo smutną bajkę o jeszcze innym zdarzeniu.. Wszystko, o czym mówiła wydarzyło się naprawdę, jednak chciano pogrzebać tę wiedzę głęboko pod ziemią. 

Otóż, kiedy Rozalia, babcia Bibi, skończyła dziesięć lat, więc była niewiele starsza od wnuczki, nie świętowała swych urodzin. Dokładniej, pozbawiona swego imienia, oraz nazwiska przestała je obchodzić. Wówczas stała na placu, za murami obozu resocjalizacyjnego w Łodzi. Tam umieszczano małych wrogów Rzeszy. Nadzorców, dorosłych, silnych Niemców kazano nazywać WYCHOWAWCAMI. W tę szczególną wiosenną niedzielę dali oni wyjątkowy „prezent” podopiecznym. Stół zastawiony obfitym śniadaniem Wszystkie dzieci od maluszków, poczynając ładnie ubrano. Następnie Jastrząb tak wołano jedną strażniczkę, wraz z Heterą, swą towarzyszką kazały zmówić modlitwę. Jakby wszyscy przebywali na koloniach. Wpuszczono pięć małżeństw. Przyjaznych, sympatycznych panów o gładkich, pozbawionych zarostu twarzach. Żony wyglądały równie uroczo, obdarowywały wszystkich czekoladą. Rozalka także została wybrana, lecz Jastrząb zdecydowała inaczej. Odprowadziła ją na bok. Zamknęła w odosobnieniu, by nauczyć moresu. Po powrocie obie nadal udawały, jakby nigdy nic.  Sporo późnej, w czasie swej kary zawsze powtarzała;

— Zawsze dobrze ich traktowałam, wysoki sądzie! Pejcz nosiłam, tylko po to, aby nie budzić podejrzeń. Lubiano mnie!   

Staruszka skończyła, patrząc uważnie w oczy takiej, samej małej dziewczynki;

— Teraz rozumiesz, dlaczego wówczas zabrakło miejsc w gospodzie, prawda? 

— Ponieważ osiołki zawsze umierają, ale latem?

— Właśnie, kochanie, zawsze broń słabszych, jeśli masz okazję.


#przypis4 Na tym skończyłam drugi epizod niniejszego opowiadania. Nietypowo jako że inspirację czerpałam z koncertu „Nasza Golgota – martyrologia Polaków. Olga Bończyk zaśpiewała piosenkę o tytule „Dzieci z ulicy Przemysłowej.” Powyższe relacje polegają na autentycznych wspomnieniach świadków opisanych przez dziennikarza i panią historyk muzeum Łodzi. Z czego wybrałam tę najmniej drastyczną. Imiona czy nazwiska zostały zmienione. Jastrząb to natomiast Genowefa Pohl lub Eugenia, według innych źródeł. Hetera, frau doktor, aczkolwiek żadnego wyksztalcenia medycznego w trakcie procesów haniebnych zbrodniarzy nie stwierdzono...