EPIZOD 1 SEKRET ULICY MONTE CHRISTO
Zatybrze, to jedna z najstarszych dzielnic Rzymu położona na zachodnim brzegu rzeki. Nawet tego pochmurnego, wczesnowiosennego popołudnia, na wąskich uliczkach panował spory ruch. Liczne kawiarnie i sklepy były otwarte do późnej nocy, a nieustanny gwar sprawiał, że trzeba było krzyczeć, by słyszeć to, co mówił rozmówca. Ciepły kwietniowy wiatr mierzwił płowe włosy dwudziestosześcioletniego chłopaka o jasnoniebieskich oczach. Szedł on spokojnie w kierunku placu Świętej Marii. Co prawda do spotkania ze swoją najlepszą przyjaciółką, Sylvią, miał jeszcze prawie kwadrans, jednak nie chciał się spóźnić. Punktualność była cechą niezwykle ważną dla kogoś, kto od swoich dwudziestych urodzin zdołał opłynąć świat dokoła na różnorodnych statkach. Mógł to robić dzięki pracy jako pomocnik tragarza w porcie. José Vasconcelos podciągną rękawy flanelowej bluzy w biało-szare prążki jednocześnie, otrząsając się z zamyślenia. Siedział na ławce pod baldachimem jasnoróżowych kwiatów migdałowca, jak zwykle czując się obco pośród ludzi. Być może wpływ na to miało jego dzieciństwo, spędzone w na północy Brazylii. Rodzice oddali go na wychowanie wujowi ze względu na trudną sytuację finansową. Przez co dość szybko poznał, co znaczy samotność. W nowym domu okazywano mu, co najwyżej uprzejmą obojętność. Co prawda w jego życiu znalazła się osoba, która udowodniła, iż jest kimś szczególnym, jednak nie chciał teraz o tym myśleć. Nic nie dawało rozpamiętywanie bolesnych spraw, które już nie ulegną zmianie. Tuż obok ławki stanęła młodziutka, ciemnowłosa dziewczyna ubrana w marynarską sukienkę, z obszytym granatowymi wstążkami kołnierzykiem.
— Spałeś z otwartymi oczami, Gum? — zapytała wesoło, ujmując
pasek białej torebki, by wyjąć koronkową chusteczkę.
— Wcale nie spałem, co najwyżej rozmyślałem— powiedział
opanowanym głosem, obejmując dziewczynę ramieniem.
— Uhm, bujać to my, ale nie nas — mruknęła pod nosem. Zresztą nieważne, mam do ciebie prośbę i
myślę, że najlepiej byłoby pójść do naszej ulubionej kafejki.
— Chcesz, żebym ci zastąpił Rudolfa Valentio na jednym z
tych balów, które organizują twoi światowi znajomi? — zadrwił z jadowitą
goryczą
— Jesteś niesprawiedliwy, dlaczego mnie tak traktujesz?
Chyba, że teraz nic się dla ciebie nie liczy, skoro podjąłeś decyzję o
wyjeździe do Amazonii.
— Wybacz nie chciałem tego powiedzieć, jak się dowiedziałaś
o rejsie?
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi i poczuł ukłucie w sercu,
kiedy ruszyli niespiesznie w stronę pobliskiej cukierni. Przy wiklinowych
stolikach siedziały głównie matki ze swoim rozbrykanymi pociechami. Buzie
malców były wymazane bitą śmietaną lub kleistym syropem owocowym, a pozostali
klienci przyglądali się temu z rozbawieniem. Sylvia westchnęła cicho, opadając
na krzesło. Szczupłymi palcami gniotła rąbek sukienki. Do ich stolika podeszła zaprzyjaźniona
staruszka, teściowa właściciela. Od razu
dostrzegła, że coś się stało, bo zmarszczyła brwi, posyłając młodym ludziom
wymowny uśmiech.
— Oj, gołąbeczki, mam wrażenie, że na to zmartwienie pomoże
wam jedynie kruche ciasto kardamonowe z malinami, hę?— zacmokała z przyganą,
ujmując pod boki. Cóżeś, jej zrobił, Vasconcelos, odpowiedz mi zaraz!
— Pokłóciliśmy o jakąś głupotę, ale tak naprawdę chyba
chodzi o coś o wiele poważniejszego— przyznał ostrożnie blondyn.
— W takim razie tym bardziej musicie sobie porozmawiać,
niedługo wrócę z deserem i mrożoną herbatą— zadecydowała pani Bello.
☕☕
Tymczasem na oddalonej o parę przecznic ulicy Monte Christo
rozgrywały się wydarzenia, które miały już za parę godzin wstrząsnąć
mieszkańcami tego starożytnego miasta, rozsławionego przez pieśni o dzielnych
gladiatorach. Dom stojący nieco na uboczu w tym ciasnym zaułku nie wyróżniał
niczym szczególnym. Był pomalowany
niebieską farbą, a białe okiennice wyglądał tak, jakby został całkiem niedawno zamocowane
na zawiasach, przed szklanymi drzwiami wejściowymi stał lśniący jasnozielony
rower. Tak, z pewnością musieli tu mieszkać szczęśliwi bogacze, posiadający
wszystko, czego dusza zapragnie. W każdym razie takie wrażenie odnosił każdy
przypadkowy przechodzień. Do okazałego salonu weszła nieśmiało przestraszona
nastolatka. Uważnie rozejrzała się dokoła, zanim sięgnęła po czarne
politurowane pudełko. Od samego rana czekała na stosowny moment, aby wejść tu
niepostrzeżenie. Karin Orzeszkiewicz, młoda Polka została przygarnięta wraz z
młodszym braciszkiem przez ciotkę Alvarez* od lat, zajmującą się dziećmi skazanymi
na tułaczkę. Piętnastolatka miała
świadomość, że nikt by jej nie uwierzył, gdyby opowiedziała, co tak naprawdę
robi ze swoimi podopiecznymi ta uznana za wzór chrześcijańskich cnót,
powszechnie szanowana matrona. Drzwi od pokoju skrzypnęły ledwo dosłyszalnie. Już po chwili na szczupłym, ramieniu ofiary
zacisnęła się wypielęgnowana ręka.
— Znowu kradniesz, wywłoko, nadal niczego cię nie nauczyłam?
— syknęła wściekle szatynka o ciemnozielonych oczach.
— Oddałabym te pieniądze, są potrzebne na mleko dla Władka —
wyjaśniła spokojnie Karin.
— Zapomnij o jedzeniu chyba już coś ustaliłyśmy, niczego nie
dostaniecie. Przynajmniej do czasu, aż nauczysz się porządnie sprzątać.
— W takim razie zabieram stąd mojego brata jeszcze dziś i
poinformuję o wszystkim policję, proszę pani.
W pokoju zapanowała złowróżbna cisza, trwająca zaledwie
kilka sekund. Następnie sąsiedzi z pozostałych dwóch mieszkań usłyszeli huk,
odgłos tłukącego się szkła oraz piskliwy kobiecy śmiech. Nikt nie zareagował, gdyż u Rozamundy Alvarez
dosyć często dochodziło do podobnych incydentów. Sytuacja uległa zmianie dopiero,
gdy na eleganckie marmurowe schody wbiegł w szaleńczych podskokach czarny,
kudłaty spaniel, poszczekując wesoło do idącego za nim grubego mężczyzny. Teraz
przystaną on na ostatnim stopniu, podobnie jak jego pupil i wiedziony odruchem
zerkną na znajdujące się przed nim uchylone drzwi. Na co dzień komisarz
Emiliano pracował w elitarnym wydziale, zajmującym się między innymi ochroną
najważniejszych osób w państwie w tym także samego Ojca Świętego. Zatem teraz
wszedł do rozległego apartamentu, usytuowanego tuż pod strychem. Już po kilku sekundach dostrzegł, iż podłoga
w korytarzu poplamiona jest czymś, co już na pierwszy rzut oka przypominało krew.
Dalsze poszukiwania doprowadziły do pokoju, w którym pośród szczątków szklanej
etażerki leżała nieprzytomna nastolatka. Policjant uniósł głowę, bowiem gdzieś
z bliska dobiegał przytłumiony dziecięcy płacz. W sąsiednim pomieszczeniu odnalazł
niespełna dwuletniego chłopczyka o sinej od płaczu twarzyczce. Pies skomląc, potruchtał za swym
właścicielem, jakby doskonale rozumiał powagę sytuacji...
☕☕
Dwójka przyjaciół wracała niespieszne do domu. Młody
podróżnik postanowił odprowadzić swoją towarzyszkę, aby mogli dokończyć
rozmowę, którą zaczęli jeszcze na placu Świętej Marii.
— Chyba nie jesteś wciąż na mnie zła, malutka, miałaś rację
byłem okropny — przyznał spokojnie.
— Nie, już się nie gniewam może to faktyczne nie ma sensu
— westchnęła Sylvia, zaciskając rękę opuszczoną wydłuż lewego boku.
— Dlaczego, nic mi nie chcesz powiedzieć? Masz jakieś
kłopoty?
— Myślałam, że mógłbyś w czymś pomóc, ale ty
wyjeżdżasz, więc poradzę sobie sama.
— Przecież wrócę, ani się obejrzysz i znowu będę znowu w
domu — obiecał, patrząc na nią z powagą.
— To miłe z twojej strony tylko widzisz, wtedy już pewnie ta
sprawa dawno się zakończy —odpowiedziała, usiłując zachować spokojny ton głosu.
Doszli już do fontanny z trzema tańczącym boginkami leśnymi,
co oznaczało, iż niedługo dotrą do celu. José Vasconcelos pomyślał , iż nadeszła pora na
pewne wyznanie. Nabrał powietrza w płuca i właśnie wtedy poczuł dziwny
pulsujący ból w głowie. Miał uczucie opadania w nicość, choć nie wiedział, co
mogło spowodować taką reakcję. Zwykle czuł coś podobnego, gdy rozmyślał, o wydarzeniach
z lat dzieciństwa, jednak teraz tak usilnie powstrzymywał się od tych
wspomnień, na tyle usilnie, że poczuł się, jakby dostał nagle wysokiej
gorączki. Pomału zaczął zstępować krok za krokiem, w dobrze znaną sobie
otchłań. Wir barw i dźwięków sprawił, że pogrążył się w stanie, przypominającym
malignę.* Z oddali napłyną coraz
silniejszy zapach oleandrów, a późnej dźwięki ludzkich głosów, które na
przemian cichły, to znów przybliżały się. Niczym w dobrze znanej sztuce
teatralnej znad sceny uniosła się kurtyna, rozbłysły reflektory, a na scenę
wyszli aktorzy...
KONIEC EPIZODU 1
Słowik pojęć i terminów
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - -
1---->* Wymyślona przez mnie Rozamunda
Alvarez jest postacią całkowicie fikcyjną.
Inspiracją w tym wypadku był serial kryminalny „Kobiety, które niosły śmierć”
oraz głośna niegdyś we Francji sprawa Tiny Okpary, adoptowanej córki
czarnoskórego piłkarza Godwina Okpary.
2--->* Stan zaburzenia świadomości
połączony z gorączką i majaczeniem.