5/05/2024

{OPOWIADANIE BONUSOWE NR 2}; 1 ~ Kiedyś zanucę jeszcze kołysankę ~

 

  1. {HELENA}


WSPOMNIENIE Z 1942 ROKU; 

  LEKKIE brzęczenie wydobywało się z głębi drutu kolczastego, rozpiętego na drewnianych słupach ogrodzenia pod wysokim napięciem. Wszystko dokoła pobielała cienka warstwa zmrożonego śniegu. Więźniom dokuczał, nie tylko wszechobecny głód, lecz także bardzo duży mróz. Temperatura opadła minus jedenastu stopni Celsjusza.  W progu niewielkiego drewnianego baraku stała wysoka, szczupła blondynka. Czarna wełniana sukienka, tylko nieco izolowała od mankamentów tej pory roku. Oddział przedszkolny, który prowadziła był jedynym, jako tako ogrzewanym miejscem w tym koszmarnym, innym świecie. Człowiek odpowiedzialny za powstanie tego miejsca nosił miano demona o sadystycznych skłonnościach. Nikt nie wypowiadał na głos podobnych myśli. Naczelny lekarz cygańskiego obozu, Josef Mengele, udatnie silił się uprzejmość, tyle że każdy, tutaj dobrze znał negatywne cechy jego charakteru.  Widziano niejednokrotnie obrazki rodem z albumu familijnego, zabaw z dziećmi, uparcie lgnącymi do dobrego wujka. Tenże jednak z czasem nudził się swoimi „zabawkami” psującymi się w zaskakująco szybkim tempie. Helena Haneman drgnęła, usłyszawszy przerażająco wysoki, a zarazem rozpaczliwy krzyk. Po chwili biegła już w tamtą stronę. Wszystko, co zobaczyła przypominało rodzaj sennych majaków wariata. Jedna z koleżanek po fachu szybko uniosła głowę, wzywając współkoleżankę gestami. Na mokrym pokrytym rozmiękłą breją bruku leżał, najwyżej kilkuletni chłopczyk. Z gardła wypływał mu przeraźliwy szloch. Młoda praktykantka pielęgniarstwa, przywieziona do Auschwitz prosto ze szkoły usiłowała coś poradzić. Jednakże najwyraźniej nie wiedziała, co powinna zrobić...

Za to doświadczona opieką nad piątką własnego potomstwa, matka działała szybko. Schyliła się, wziąwszy dziecko na ręce. Nie było czasu na wahanie. Strażniczki i esesmani mogli przybiec zwabieni hałasem. A wtedy zadziałałby siły piekielne. Kiedy weszli do mniejszego z baraków ułożyła chłopca na jednym z wąskich łóżek. Mały pokoik, gdzie mieszkała tchnął ciepłem od małego piecyka opalanego koksem. Szybko sięgnęła po blaszany kubek. Na szczęście praca z potworem dawała pewne profity do zagotowanego wrzątku dodała mleka w proszku i słabą esencję herbatopodobną.

— Jak wypijesz pogadamy, kawalerze — rzuciła stanowczo, aczkolwiek łagodnie, 

— Chcę do taty, do taty — zabuczało niewyraźnie. Dlaczego ci panowie są tacy źli?

— Wszyscy się nad tym zastanawiamy, ale lepiej nikomu nie podpaść, rozumiesz? 

Malec usiadł na łóżku czerwone plamy na buzi wyglądały na jakąś wysypkę lub zakażenie, gdyż miejsca były silnie zaognione.

Trzydziestoparolatka wstała. Przez chwilę szukała czegoś w niewielkiej komodzie, po czym znalazła kawałek czystej białej tkaniny, z tubki wycisnęła odrobinę kleistej brudnożółtej mazi. Był to łój z wytapiamy ze skóry wołowej hojnie wyrzucanej przez Niemców, wyprawiających w służbowych kantynach gigantyczne uczty. Obozowe zapatrzenie często budziło ironiczne uwagi, podobnie do osławionego napisu nad bramą wejściową. „PRACA CZYNI WOLNYM!” Ci bardziej doświadczeni weterani mieli potajemne hasło, odpowiedź;

 „ CZYNI CIĘ WOLNYM O, TAK, O TAK PORZEZ KOMIN DO KREMATORIUM NUMER TRZY…” *

#przypis1 Owa słynna maksyma, jest zasadniczo parafrazą słów Świętego Jana. „Pamiętajcie zaś, Bracia, o prawdzie, ta, bowiem w pełni wyzwala i nadaje sens waszym działaniom jako dzieciom Boga.” Uwięzieni w łagrach ludzie, którzy stawali się niewolnikami na pewno szybko tracił pewność odnośnie prawdziwości tych słów. Zasadniczo tuż po przemowie kierownika obozu Karla Fritcha; 

 „Jeśli są w transporcie Żydzi mają PRAWO żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, klechy miesiąc. Reszta trzy miesiące. Komu się to nie podoba, niechaj idzie od razu na druty ogrodzenia. Dla nas znaczycie mniej od krowiego łajna." 

Liczne relacje ocalałych potwierdzają wszystko. Jeden z nich wspominał to następująco;

→ Zawsześmy próbowali rozszyfrować tę zagadkę. Co miała oznaczać? Dość szybko dostawaliśmy dobrą naukę. O, jakżeż szydercza okazywała się ironia naszych oprawców! Praca zabijała, a wolnym czyniła śmierć… 

Napis kradziono dwukrotnie. Pierwszy raz w 1945 roku po wyzwoleniu obozu chcieli go wywieźć Rosjanie. Udało się jednak go odzyskać w nienaruszonym stanie. Drugi raz zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach w grudniu 2009 roku Kradzieży dokonali Polacy na zamówienie Szweda.


  1. {ALEKSY DAWIDOWICZ}

Z RAJU NA GOLGOTĘ;


  NIESPEŁNA pięcioletni Aleksy od urodzenia mieszkał w niewielkiej miejscowości Duczki pod Warszawą. Rodzina należała do jednej z najbardziej znanych w tej podmiejskiej okolicy. Pradziadkowie od strony, szybko zmarłej matki chłopczyka pochodzili z Rosji. Gdzie kultywowano pamięć o ostatnim carze, Mikołaju. Stąd także otrzymał imię najmłodszej ofiary masakry w Jekaterynburgu, nadane podczas chrztu w kaplicy Świętego Tymoteusza. Sakramentu udzielał zakonnik, zameldowany w miejscowości znad granicy polsko-czeskiej. Delikatna powierzchowność niemowlęcia od początku budziła uwagi, iż jest bardzo podobny do carewicza.  Pewien filozof powiedział kiedyś; „Kto nosi czyje imię, ten bierze też wszystkie JEGO losy”. Nie wiadomo, do kogo się wszystko odnosiło? Boga czy może zmarłego, po którym zachowywano wspomnienie? W każdym bądź razie mały Aleksy Dawidowicz zdawał się podzielać życie tamtego. Śmierć matki, pijaństwo i egoizm ojca. Długi pobyt w sierocińcach i wreszcie przebłysk szczęścia. ADOPCJA przez kogoś, mającego wielkie i dobre serce. Teraz obaj przeżywali swoją Golgotę.. 

#przypis2 Sparafrazowałam cytat z filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” tam siostra jednego z zamordowanych obcina włosy, by zapłacić za tablicę nagrobną. Fryzjer wypowiada te właśnie słowa. Tyle, że u mnie jest imię, a tam chodziło o fryzurę. 

  1. {HELENA}

GRUDZIEŃ 1942 ROKU


WŚRÓD  tysiąca ostrożności, nieomal ze wstrzymanym oddechem ciemna kobieca sylwetka przemykała pod ścianami kolejnych budynków, niegdyś drewnianych szop, w których mieszkały zwierzęta. Lodowaty chłód wionął od czarnej, niczym smoła nocy, a trudny do zniesienia odór śmierci i rozpaczy ludzkiej zatykał płuca, ściskając wszystko poczuciem klęski. Ktoś uchylił ostrożnie przesuwane drzwi dawnego chlewu, gdzie mieszkali specjaliści Ślusarze, mechanicy i radiotelegrafiści, Czyjś głos wychrypiał pospiesznie;

— Wchodźcie, byle szybko. Jeżeli będzie tędy lazł jakiś kapo…. 

W środku pani Haneman ujrzała duży drewniany stół i zgromadzonych dokoła szorstkich więźniów w granatowych uniformach z drelichu. Uważnie jedli gorącą kartoflankę, otrzymywaną z obozowej kantyny. Dzięki wsparciu ich szefa, porządnego człowieka, mieli nieco lepsze życie. Faktycznie, Edward Lubusch mógł się mienić chlubnym wyjątkiem na tle całej załogi Oświęcimia, albo raczej Birkenau. Teraz stał tuż obok drewnianej ław, na której jego pracownicy spożywali wieczorny posiłek. Zdawkowo uśmiechnął się do matki pięciorga dzieci i opiekunki kilkanaściorga innych. 

Skinął lekko głową, wyciągając rękę w stronę chłopczyka. 

— Ćśś, idziemy, mamy tylko kilkanaście minut — wymówił półgłosem. Radnicki stań na czatach i zaśpiewaj… „Hej, strzelcy wraz” gdyby ktoś nadchodził.

— Tak jest, chociaż możemy mieć kłopot z Rudolfo, ale… — odparł posłusznie zagadnięty. 

W tym momencie, jakby za sprawą złego czaru wrota skrzypnęły, a do środka wszedł wzmiankowany kapo.. Nikt z kilkunastoosobowej załogi nie zamarł, wręcz przeciwnie czterech silniejszych, skoczyło w stronę zwalistego Włocha o byczym karku, natomiast ich przełożony powoli wycelował w niego lufę lugera. 

– Jesteś ślepy, głuchy również przynajmniej na tę godzinę, jasne? — rzucił lodowato .

Potężne chłopisko coś stęknęło, jednakże najwyraźniej groźba podziałała. Wypuszczony na swobodę, lekko zsiniały, opadł na wysypaną trocinami podłogę. Sapiąc cicho…  

 KONIEC EPIZODU 1.


 



4/18/2024

BIBLIA OD KUCHNI, czyli gotowanie z...→ Szustakiem i Okrasą

 Kochani Czytelnicy!

 Hmm, nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale zmiany odświeżają i to zdecydowanie. Odkąd zaczęłam wprowadzać inną tematykę na LITERACKICH OBIERKACH jakoś lepiej to wszystko komponuje. Wprawdzie jak na  razie nowego cyklu o takich codziennych świętych nikt jeszcze nie przeczytał, ale... damy radę i poczekamy, bo czemu, nie?  Cytując pewnego klasycznego pisarza, znanego autora powieści dla panienek;

„Co się odwlecze to, nie uciecze chyba, że idzie o pożyczkę u przyjaciela.” → To oczywiście Kornel Makuszyński.  Zatem, dalej pozostając w klimacie jego, właśnie  pisarstwa.

Panie i panienki. Panowie oraz chłopcy sądzę, że Ojca Adama Szustaka, dominikanina nikomu nie trzeba przedstawiać. Jest znaną, szanowaną i bardzo charyzmatyczną osobowością. Vlogi o tematyce wszelakiej LANGUSTA NA PALMIE to coś co wciąga, na długo pozostając w głowie. Przy tym sam gospodarz ma niezwykle pożywny, empatyczny stosunek do świata całego. Tak, raduje ON wszelkie stworzenia. W duecie z panem Karolem Okrasą, a jakże... niebiańskim stworzyli książkę kucharską. Pełną biblijnych inspiracji i fantastycznych przepisów. Co ciekawe jako pierwsza rzuca się w oczy Czytelnika sałatka z.. czerwonej soczewicy, mojej, nomen omen, ulubionej. Uwielbiam sałatki z tym składnikiem, tudzież wieloma innymi. Zupełnie, jakby obaj szacowni dżentelmeni czytali niektórym  w myślach. Toteż  niniejszy przepis z  księgi świeżo zakupionej tutaj zamieszczę

 

„GOŁA SOCZEWIANKA”

SKŁADNIKI

250 g soczewicy czerwonej

ogórki gruntowe i jabłka w ilości wedle uznania  (podają autorzy) 

posiekana mięta, limonka. 

orzeszki ziemne, oliwa, sól pieprz do wyboru biały lub zielony marnowany

PORCJA DLA 4 OSÓB

CZAS PRZYGOTOWANIA 20 MINUT

JAK PRZYRZĄDZIĆ? 

 Soczewicę ugotuj  al dente we wrzącej, lekko osolonej wodzie. Ogórki obierz, pokrój każdego wzdłuż wyjmując gniazda nasienne. Miąższ pokroić drobno. Z jabłkami postępujemy identycznie, zostawiając kilka ładnych plasterków. Skrapiając je sokiem z limonki, by nie ciemniały. Ogórka miksujemy z resztą tegoż soku, można dodać miód. Po dokładnym wymieszaniu dołożyć przyprawy oliwę około 4- 5 łyżek tejże.  orzechy posiekać albo utłuc w rozkruszyć tłuczkiem do mięsa. Podejrzewam, że każdy smakosz robi po swojemu. OP Adam Szustak i pan Okrasa dają, li tylko inspirację. Następnie w etapie końcowym połączyć ugotowaną soczewicę z orzechami jabłkami, zalewając przygotowanym sosem. Dekorujemy miętą i ziołami... 

 

Nie robiłam dokładnej kopij przepisu.  Raczej swój opis, albowiem i tak każdy ma inne gusta, ach, langusto! No, i tyle. Ciekawe czy Ojca Adama nie pieką teraz, aby uszy? Ma przyjechać do Lublina, wyobraźcie sobie, 2 maja 2024 z konferencją TCHNIENIA!  Stąd mój post, aby choć tak uczcić owego niesamowitego gościa w rodzimym  mieście... Bedzie transmisja na kanale. dobre i to!

 życzę Wam samych przyjemności, kochani Czytelnicy!


3/29/2024

{ŚWIĘCI Z CODZIENNOŚĆI}; Osiołki idą do nieba latem

 

OLEJNA 4 w ciasnym zaułku lubelskiego Starego Miasta. Pod ten adres podążał na rowerze krzepki, zakonnik po czterdziestce. Ubrany po cywilnemu. Biały dominikański habit schował do plecaka. Tymoteusz Zawidzki od urodzenie mieszkał w Poznaniu, został jednak skierowany do pracy w tutejszym hospicjum dziecięcym. Lepszego wolontariusza nie można było wybrać. Miły, ciepły poświęcał wyjątkowo dużo czasu samotnym i chorym maluchom. Żartobliwie nazwano go niedźwiadkowym co nieco. Miał jasnoniebieskie oczy, tudzież krótko ostrzyżone ciemne włosy. Dzisiaj jechał do nowej podopiecznej z domowego trybu opieki. Na godzinną sesję czytania. W gotowości czekały zabawne opowiastki o najbardziej rozbrykanej postaci ze świata Muminków, czyli krnąbrnej Mi, lubiącej wszystkich gryźć w ogony.  Raptem duchowny znalazł się w zupełnie innym świecie.  Szarym, prawie nic nieznaczącym. Drzwi od wewnętrznego przejścia kamiennicy ozdabiała zardzewiała kołatka, złożona z dwóch elips, stopionych razem. W progu stanęła pielęgniarka w białym wykrochmalonym kiltu.

— Och, dobrze, że ojciec, jest! — zakrzyknęła radośnie. Tędy, uprzedzam, iż Ewcia mieszka z dziadkami, to eurosierota. 

— Rodzice w ogóle są? — spytał spokojnym tonem Zawidzki.

  — Wybyli, na zawsze gdziekolwiek. Dziadek trochę popija, ale nie bywa agresywny.  

Przewodniczka wprowadziła gościa do niewielkiego pokoiku. Wcześniej odsunęła w tym celu haftowaną portierę, zasłaniającą spękaną ścianę...


#przypis1  {…} W dziedzińcu moim pomarańcza dzika zapyta;  Starcze gdzie są twoje dziatki? Naprzód biegnące po Libanie chmurki pytać się będą o synów, o żonę. Dzieci moje wszystkie… pogrzebione. Tam, pod grobowcem okropnym Szecha{...} 

~ Juliusz Słowacki „Ojciec zadżumionych.”

Dalsze zdarzenia ujawnią, skąd akurat cytat z tego poematu. Natomiast szanowny bohater jest kompilacją rzeczywistych, prawdziwych osób. Jednak przez wzgląd na pewne drażliwe kwestie dane zostały nieco zmienione. W dobie, gdzie wszystko, praktycznie zostaje upublicznione lepiej zachować szczególną ostrożność.


~* ~

Stowarzyszenie „O burro de Betania” założyli w Sevilli gdzieś w pomrokach XVII wieku, wędrowni misjonarze z Meksyku. Jedna z filii mieściła się w Wierzchowiskach, miejscowości niedaleko Świdnika.  Wbrew religijnym początkom instytucja zatrudniała zwykłych ludzi, mających zupełnie pospolite zawody. Lekarzy, adwokatów czy kierowców autokarów międzynarodowych.  Funkcję prezesa pełniła dostojna staruszka, znana tylko z nazwiska, Kościńska. Łączyło ich jeszcze coś, wszyscy stracili bliskie osoby z jakichś powodów Niekiedy śmierci, jednakże w coraz dziwniejszym społeczeństwie częściej dochodziło do ucieczek lub całkowitego opuszczenia rodzin. Tworzyli zgraną grupę. Udzielali każdemu potrzebującemu wsparcia. Niemalże rodzaj terapeutycznej wspólnoty. Strona internetowa otrzymała zezwolenie, by funkcjonować na serwerach zagranicznych. Bowiem pieniądze dawał między innymi  członek rodziny królewskiej z Arabii Saudyjskiej. Brat tamtejszego monarchy. Niejaki Ali Mosza II. W odróżnieniu od większości wyznawców islamu uznawał prawa żeńskich przedstawicielek swego rodu. Aczkolwiek sam pozostawał bezdzietny. Niejednokrotnie bywał w Polsce, ufundował także część sprzętu medycznego, z jakiego korzystało wiele oddziałów szpitalnych. 


KIM JESTEŚ, SKĄD PRZYCHODZISZ? CZY ODEJDZIESZ?

{Rok 2019●czwewiec-lipiec → ośrodek kolonijny „Gaj drozdów”}

●→ 23 czerwca, wieczór ←●

„ IMIĘ; TYMOTEUSZ

NAZWISKO; ZAWIDZKI

OJCIEC; ANTONI, MATKA; WEONIKA

WIEK; 42 LATA

STAŁE ZAMELDOWANIE; POZNAŃ, STUDZIENNNA 4a

CZASOWY ADRES ZAMELDOWANIA; LUBLIN, DOM ZGROMADZEŃ KLASZTORU OJCÓW DOMINKANÓW, ZŁOTA 13 ”


Perłowoszary kocur siedział na wewnętrznym parapecie w kuchni hostelu, do którego przyjechała gromadka dzieciaków ze skrajnie biednych rodzin. Nikt jeszcze nie położył się spać, jedzono kolacje. W zacisznym kąciku młoda osoba nalewała kawy do kamionkowych kubków. Naprzeciwko siedział dominikanin o wyraźnie zmęczonej twarzy, ściągniętej niepokojem.

—Ajaj, czeka nas ciężka noc — skonstatowała koordynatorka animacji.  Kofeina będzie potrzebna.

— Niedługo cisza nocna, poza tym zmęczenie podróżą zrobi swoje — wtrącił spokojnie mężczyzna.

— Kaktus mi wyrośnie na czubku nosa, jeśli to prawda. Takie wisusy są zdolne do wszystkiego, niestety, zawsze mamy podobne zmartwienia. 

Nagle z oddali dobiegł potężny huk. Oboje podskoczyli. Kolejny dźwięk przypominał potężną eksplozję. Niebo zajaśniało ciemnoczerwoną purpurą. Do pomieszczenia wbiegł przerażony zastępowy tutejszej drużyny harcerskiej. 

— Wybuchła butla z gazem — oznajmił potężnym barytonem. Płonie całe osobne siedlisko za stawami rybnymi. 

Kuchnia prawie natychmiast opustoszała Akcja ratownicza trwała całą noc. Na darmo, zginęło wielu pracowników letniego biwaku przy wyjedzie z niepozornej, podkrakowskiej wsi. 


#przypis2 {…} Panna Ewa nieco większa od zarazka dżumy, lecz równie ruchliwa i groźna. Wychowywała się pod opieką dobrej kobiety, z którą ich rodzinę łączyła cienka pajęczyna jakiegoś pokrewieństwa {....} 

 ~„Szaleństwa panny Ewy.”


{{CO JEŚLI PAN BÓG MIAŁBY DOSTĘP DO INTERNETU ?←}} 

PRZYPOWIEŚĆ, O TYM WEDŁUG ZAKONNEJ FANTAZJI OJCA ZAWIDZKIEGO.

©Dawno, dawno temu istniało dość nietypowe biuro. Dlaczego? Ponieważ jego siedziba znajdowała się ponad ostatnim skrajem Drogi Mlecznej. Szkolono tam anielice i aniołów na stróżów. Albowiem każde żywe stworzenie, oprócz imienia wpisywanego w wiadomych księgach sfery niebieskiej otrzymywało odrębnego patrona. Choć było to miejsce związane z wiecznością wbrew opiniom nigdy nie padały tutaj zwroty, tak często wyobrażane u ludzi. Choćby „Niech będzie pochwalony” lub „Na wieki wieków.” Owszem między sobą używano jako powitania owego słowa kończącego zwykle modlitwy, ponieważ tak nazywano samą instytucję. Ilekroć najważniejszy Szef korzystał z anielskiej sieci złościł się z powodu takich właśnie wymysłów Ziemian czy zachowania niektórych księży. W ciepły, wakacyjny dzień przejrzał kolejne nagrania. Co chwila kręcił głową, wzdychając ze smutkiem. 

 — Znowu, tyle problemów, Lukrecjuszu — burknął do własnego sekretarz. Myślę, po co budują te wszystkie kościoły?

— Spokojnie, wasza Niebiańskość, coś wymyślimy — koił zagadnięty skrzydlaty pomocnik. Radzę kogoś, wysłać na dół. Jakiegoś obeznanego ze sprawami z naszych.

— Będzie człowiekiem, powiadasz?  Musi, tyle wiedzieć o tych ichniejszych, zaraz… komunikatorach. 

— Faktycznie, spory problem. Zaraz poszukajmy, już wiem.. Ojciec Tymoteusz, z Poznania, dobry człowiek.

Na te słowa Pan Bóg roześmiał się głośno. Po czym zakrył oczy dłonią 

— Trzymajcie, mnie wszyscy archaniołowie — poprosił cicho. Tylko nie O N, daj spokój, Lukrecjuszu! 

Czy zatem energiczny, choć nieco nietuzinkowy kapłan miał szansę zostać ziemskim odpowiednikiem, dla uskrzydlonych posłańców? Cóż, co poniektórzy mieli wątpliwości. Pewne miało zostać jedno wszystkie osły odchodziły do nieba latem. One nie były, jednak wyjątkiem…© 

 

JASEŁKA w lubelskiej Bazylice stanowiły coroczną tradycję Konkretnej organizowano coś na kształt przedstawienia, nie zawsze biblijnego Pod koniec 2019 roku kanwą całości została ballada Mickiewicza, o dobrym zbójcy.  Kilkoro dzieciaków grało główne role rodzeństwa. Hersztem bandy zbójców został mianowany, oczywiście, Tymoteusz Zawidzki. Młodzi artyści praktycznie bezbłędnie pracowali pod czujnym okiem znanego od zawsze dominikanina. Organizującego wszelkie imprezy kulturalne, w obrębie Starego Miasta. Tenże od razu dostrzegł, że przewodnikiem został hospicyjny wolontariusz. Bez wątpienia ojca Pistaczkiewicza bawiło jawne uwielbienie maluchów, z zachwytem chłonących obecność kogoś, kto potrafił okazywać dużo cierpliwości. Przez co próby spektaklu skrócono do minimum. 

— Gratulacje, panie kolego, wszystko poszło ekspresem — zagaił rozbawionym tonem w mroźny, grudniowy wieczór. 

— Czyżby mnie przypisywano jakąś zasługę? — skwitował ze zdziwienie nowicjusz.

 — Uhmm, niejedną moi aktorzy zostali zaklęci piosenką czarnoksiężnika z Krainy Oz. Są wpatrzeni jak w obrazek, bynajmniej nie w kierownika artystycznego.

Premiera miała się odbyć w trzy dni po mszy, zwanej uroczyście Pasterką. Nietypowo, bowiem z wybiciem godziny dwudziestej drugiej. Wynikało to z faktu, iż rozpoczynano wizyty duszpasterskie. Wigilia rozpoczęła się uroczyście przygotowywaniem szopki,. Naturalne woskowe figury stwarzały wrażenie antyczności część kaplicy w bocznej auli zaaranżowano na scenę teatralną. Niska grota udawała przydrożną kapliczkę a drewniane rusztowanie zastępowało miejsce spotkania bohaterów. Zakonnicy posiadali, bowiem ograniczone możliwości. Od czegóż jednak była wyobraźnia? Motyw przemiany złoczyńcy uczyniono głównym wątkiem, kilku zawodowych aktorów napisało zaskakujące zakończenie. Z pewnością wszystko planowano bardziej jako bajkę dla widzów dorosłych. Niestety, według słynnego powiedzenia - „ Rzym przemówił sprawa skończona” los przyszykował jeszcze bardziej dziwne rozstrzygnięcie. 


#przypis3 „ Kupiec dziękuje, zaś zbójca odpowie — Wyznam ci szczerze pierwszy strzaskałbym pałkę na twej głowie, gdyby… nie dziatek pacierze. One sprawiły, że uchodzisz cało. Im, więc podziękuj za to, jak się stało.  O tym, dlaczego opowiem…”

Nieco uwspółcześniłam treść znanej ballady. Sensu za bardzo nie zmienia. Zakładam, iż mniej więcej taki przekład lepiej brzmiałby w adaptacji scenicznej. Szczególnie dla współczesnego odbiorcy. Trudno obecnie mieć akceptację dla słownictwa używanego w czasach Mickiewicza. Pacierz brzmi dość jasno, podobnie zbójcy. Natomiast, co drugi uczeń podstawówki docieka, skąd określenie dziatki czy dziwna forma „do tata.” Mam znajome nauczycielki, zatem wiem.   Często w interpretacjach występuje następujący błąd, przykładowo. Zbirów było dwunastu. Podobnie do apostołów. W zasadzie dyskwalifikuje to całą pracę. Aczkolwiek skojarzenie niejako prawidłowe. Osobiście nie przepadałam za „Powrotem taty.” Żadne przekonywanie o wielkich poetach, nietrafne. W przemianę szefa bandy niełatwo uwierzyć. Prywatnie wzmianka o lesie nasuwa, bardziej mroczne skojarzenia Judasz oddał zdradzieckie srebrnik, wieszając się. Dotąd o pieniądzach z czyjejś krzywdy mawiają judaszowe grosze, nędzne, zarobione podstępem. Faktycznie, majątku nieszczęśnik zyskał niewiele.   Znacie już finał dominikańskiego spektaklu. Suma summarum mam prywatnie jakieś współczucie, wobec tegoż najnędzniejszego z gromady. Zadanie otrzymał ciężkie. Dokonać aktu wydania niewinnej ofiary w ręce kata. Z drugiej strony Piłat postępował zgodnie z sumieniem. Chciał więźnia uwolnić. Kto zawinił? Arcykapłani, Judasz? Może Piotr, który też wydał swego Pana? Tam w rzeczywistości doszło do podwójnej zdrady. Niełatwo ocenić, kto postąpił gorzej.   


Nadeszła Wigilia, zamiast śnieżnego puchu, mżył zimny deszcz. W klasztornych korytarzach od rana rozbrzmiewały dzięki „Niechcianej kolędy” z Piwnicy pod Baranami. Tuż przed wieczerzą zewnętrznych drzwi od strony dziedzińca zastukano głośno, natarczywie.   Otworzył siwowłosy nieco przygarbiony zakonnik. Widok, który dostrzegł, lekko paraliżował. Przemoknięta dwudziestoparolatka o bladej twarzy, dygotała z zimna. Nie miała płaszcza czy torebki Źrenice rozszerzone, nawet w słabym świetle podziemnego korytarzyka. Gościa zabrano do kuchni, gdzie gotowano zupę grzybową. Na jej widok Tymoteusz Zawidzki drgnął nieznacznie.

— Chodzi o Ewę, prawda? — wyszeptał bezdźwięcznie, nie parząc na żadnego ze współtowarzyszy.

— Niech ojciec, szybko jedzie, szkoda czasu — polecił autorytatywnie przeor. Ja przeczytam Ewangelię, skoro… — zamilkł, bo drżące ramiona młodziutkiej pielęgniarki, dopowiedziały resztę. 

Westchnął, jakby zły na samego siebie. Zwykle okazywał więcej delikatności. Tym razem, jednak zadziała popędliwość.

Dziecięce hospicjum, to smutne miejsce. Osoby szkolone na wolontariuszy od razu uczono, iż tutaj życie trwa krótko, a choroby są w większości przygnębiające. Kapelani szpitalni rzadko wybierali pracę, akurat tutaj. Dlatego w przypadkach śmierci wzywano często dobre anioł, odziane w białe habity...  

    ~*~

W oddalonej o kilkaset kilometrów Kopenhadze, dokładniej na obrzeżach miasta także zasiadano do kolacji świątecznej. Duży dom z drewnianych bali zamieszkiwała duńsko-polska rodzina Enggödów. Obydwoje zajmowali się projektowaniem wnętrz.. Natomiast starszy brat pana domu, należał do zakonu marystów, czyli zgromadzenia szkolnego. Uczyli oni dzieciaki w wieku wczesnej szkoły powszechnej.. Właśnie Iwoncjusz Enngöd wystosował formalne zaproszenie dla polskiego duchownego, z klasztoru w Lublinie, aby mógł działać w filii Towarzystwa „Osiołki z Betanii.” Dania miała stanowić pierwszy etap podróży. Docelowo myślano, bowiem o Jamajce lub Australii. List zwrotną pocztą jeszcze nie nadszedł, choć liczono na pozytywną odpowiedź...


„Nie było miejsca dla Ciebie, w żadnej gospodzie…” → o Strachu, co smutek przyniósł Vlog Ikaria z Makamii Ojca T. Zawidzkiego.

W pewną wyjątkowo burzliwą noc, poprzedzającą Boże Narodzenie, dziewczynka imieniem Bibiana spytała o coś swoją babcię;

 — Dlaczego w żadnym miejscu Betlejem nie chciano przyjąć Jezusa?

Stara kobieta myślała o wszystkim długo, po czym opowiedziała bardzo smutną bajkę o jeszcze innym zdarzeniu.. Wszystko, o czym mówiła wydarzyło się naprawdę, jednak chciano pogrzebać tę wiedzę głęboko pod ziemią. 

Otóż, kiedy Rozalia, babcia Bibi, skończyła dziesięć lat, więc była niewiele starsza od wnuczki, nie świętowała swych urodzin. Dokładniej, pozbawiona swego imienia, oraz nazwiska przestała je obchodzić. Wówczas stała na placu, za murami obozu resocjalizacyjnego w Łodzi. Tam umieszczano małych wrogów Rzeszy. Nadzorców, dorosłych, silnych Niemców kazano nazywać WYCHOWAWCAMI. W tę szczególną wiosenną niedzielę dali oni wyjątkowy „prezent” podopiecznym. Stół zastawiony obfitym śniadaniem Wszystkie dzieci od maluszków, poczynając ładnie ubrano. Następnie Jastrząb tak wołano jedną strażniczkę, wraz z Heterą, swą towarzyszką kazały zmówić modlitwę. Jakby wszyscy przebywali na koloniach. Wpuszczono pięć małżeństw. Przyjaznych, sympatycznych panów o gładkich, pozbawionych zarostu twarzach. Żony wyglądały równie uroczo, obdarowywały wszystkich czekoladą. Rozalka także została wybrana, lecz Jastrząb zdecydowała inaczej. Odprowadziła ją na bok. Zamknęła w odosobnieniu, by nauczyć moresu. Po powrocie obie nadal udawały, jakby nigdy nic.  Sporo późnej, w czasie swej kary zawsze powtarzała;

— Zawsze dobrze ich traktowałam, wysoki sądzie! Pejcz nosiłam, tylko po to, aby nie budzić podejrzeń. Lubiano mnie!   

Staruszka skończyła, patrząc uważnie w oczy takiej, samej małej dziewczynki;

— Teraz rozumiesz, dlaczego wówczas zabrakło miejsc w gospodzie, prawda? 

— Ponieważ osiołki zawsze umierają, ale latem?

— Właśnie, kochanie, zawsze broń słabszych, jeśli masz okazję.


#przypis4 Na tym skończyłam drugi epizod niniejszego opowiadania. Nietypowo jako że inspirację czerpałam z koncertu „Nasza Golgota – martyrologia Polaków. Olga Bończyk zaśpiewała piosenkę o tytule „Dzieci z ulicy Przemysłowej.” Powyższe relacje polegają na autentycznych wspomnieniach świadków opisanych przez dziennikarza i panią historyk muzeum Łodzi. Z czego wybrałam tę najmniej drastyczną. Imiona czy nazwiska zostały zmienione. Jastrząb to natomiast Genowefa Pohl lub Eugenia, według innych źródeł. Hetera, frau doktor, aczkolwiek żadnego wyksztalcenia medycznego w trakcie procesów haniebnych zbrodniarzy nie stwierdzono...