4/24/2018

Cykl Jane Eyre- {01} -0- Wyszeptane kołysanki




Motto: ~ Miejcie nadzieję, nie tę lichą, marną,
co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera.
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno,
przyszłych poświęceń w duszy bohatera. ~ Adam Asnyk


PROLOG; PTAKI MALOWANE NA SZKLE

Grudniowe dni odznaczały się szarością z domieszką śniegu pokrywającego wrzosowiska nieopodal Evans York. Dom z białego piaskowego kamienia wyglądał jak pałac Królowej Śniegu.  O czwartej nad ranem ciszę przerwało słabe kwilenie noworodka. Lekarz z niepokojem patrzył na osłabioną kobietę. Poród trwał nieco ponad normę, jednak niczego nie potrafił przyspieszyć. Rozprostował palce zdrętwiałe od zaciskania narzędzi chirurgicznych. Powoli zszedł do kuchni, gdzie zastał wysokiego ciemnowłosego mężczyznę, oczekującego jakichkolwiek informacji.
— Masz córeczkę, Edwardzie — oznajmił sucho tonem, którego rzadko używał w podobnych okolicznościach.
 — Jakoś nie widzę twojej radości z tego powodu — podsumował trafnie gospodarz.
— Rzeczywiście, nie zamierzam niczego upiększać, bo tym razem brakuje powodów do satysfakcji
— Chciałbym ją zobaczyć, jeśli pozwolisz. Nieważne, co będzie później.
Dokładnie w tym samym momencie w progu pojawiła się asystentka lekarza.  Niosła niepozorny tłumoczek.   Dźwięki towarzyszące krokom przypominały nieśmiałe ćwierkanie.  Zaniepokojony ojciec wyciągnął ręce. Zebrani ujrzeli drobną, kruchą istotkę, najwyraźniej przez pomyłkę zesłaną na świat zaludniony silniejszymi jednostkami ludzkimi. Delikatne rysy oraz biały, przezroczysty odcień skóry nie zwiastowały pomyślnej wróżby. Meszek na czubku głowy przywodził na myśl piórka drozda. Edward Rochester w milczeniu usiadł na bujanym fotelu. Całą uwagę poświęcał trzymanemu ramionach maleństwu. 
— Pokaż im, że dasz radę, okruszku — szepnął przekonująco.
Następnie czuwał przy łóżku żony. Pragnął jedynie zatrzymać je obie, wbrew jednoznacznym sugestiom dwóch kolejnych specjalistów, by szybko sprowadzić księdza. Tuż przed Bożym Narodzeniem otrzymał coś, na co czekał zbyt długo, by łatwo oddać bezcenny dar...
❦❦
Nędzny pokoik w gospodzie „Pod szkarłatną orchideą” wypełniał obecnie zapach najtańszego kadzidła.  Stara Cyganka wsypała do paleniska garść jakiegoś zielska.
— Klątwy bywają różne, ślicznotko, ile zapłacisz, tyle otrzymasz — zaskrzeczała piskliwie.
— Byle poskutkowało w miarę szybko — sarknęła blondynka w niebieskiej sukni.
 — Och, sięgasz do głębokich pokładów koszmarów. Żądasz duchowego okaleczenia kogoś niewinnego
— Inaczej nie zrealizuje swego planu, starucho.
— Niech się spełni, czego pragniesz, lecz zło pozostanie przy tobie na zawsze.
Safiana Harris zmrużyła siwe oczy. Dla wielu była gotową na wszystko wiedźmą.  Jakby na przekór temu nie zatraciła prawidłowych odruchów. W głębi duszy odczuwała silny niepokój o przyszłość rodziny omotanej nicią czaru rzuconego w powietrze.



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Magiczna atmosfera, w obyduch opowiadaniach! Dzieki temu czytelnik powoli wciela sie w bohaterow i odczuwa ich przejecie. Tak trzymaj Olu!