4/18/2024

BIBLIA OD KUCHNI, czyli gotowanie z...→ Szustakiem i Okrasą

 Kochani Czytelnicy!

 Hmm, nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale zmiany odświeżają i to zdecydowanie. Odkąd zaczęłam wprowadzać inną tematykę na LITERACKICH OBIERKACH jakoś lepiej to wszystko komponuje. Wprawdzie jak na  razie nowego cyklu o takich codziennych świętych nikt jeszcze nie przeczytał, ale... damy radę i poczekamy, bo czemu, nie?  Cytując pewnego klasycznego pisarza, znanego autora powieści dla panienek;

„Co się odwlecze to, nie uciecze chyba, że idzie o pożyczkę u przyjaciela.” → To oczywiście Kornel Makuszyński.  Zatem, dalej pozostając w klimacie jego, właśnie  pisarstwa.

Panie i panienki. Panowie oraz chłopcy sądzę, że Ojca Adama Szustaka, dominikanina nikomu nie trzeba przedstawiać. Jest znaną, szanowaną i bardzo charyzmatyczną osobowością. Vlogi o tematyce wszelakiej LANGUSTA NA PALMIE to coś co wciąga, na długo pozostając w głowie. Przy tym sam gospodarz ma niezwykle pożywny, empatyczny stosunek do świata całego. Tak, raduje ON wszelkie stworzenia. W duecie z panem Karolem Okrasą, a jakże... niebiańskim stworzyli książkę kucharską. Pełną biblijnych inspiracji i fantastycznych przepisów. Co ciekawe jako pierwsza rzuca się w oczy Czytelnika sałatka z.. czerwonej soczewicy, mojej, nomen omen, ulubionej. Uwielbiam sałatki z tym składnikiem, tudzież wieloma innymi. Zupełnie, jakby obaj szacowni dżentelmeni czytali niektórym  w myślach. Toteż  niniejszy przepis z  księgi świeżo zakupionej tutaj zamieszczę

 

„GOŁA SOCZEWIANKA”

SKŁADNIKI

250 g soczewicy czerwonej

ogórki gruntowe i jabłka w ilości wedle uznania  (podają autorzy) 

posiekana mięta, limonka. 

orzeszki ziemne, oliwa, sól pieprz do wyboru biały lub zielony marnowany

PORCJA DLA 4 OSÓB

CZAS PRZYGOTOWANIA 20 MINUT

JAK PRZYRZĄDZIĆ? 

 Soczewicę ugotuj  al dente we wrzącej, lekko osolonej wodzie. Ogórki obierz, pokrój każdego wzdłuż wyjmując gniazda nasienne. Miąższ pokroić drobno. Z jabłkami postępujemy identycznie, zostawiając kilka ładnych plasterków. Skrapiając je sokiem z limonki, by nie ciemniały. Ogórka miksujemy z resztą tegoż soku, można dodać miód. Po dokładnym wymieszaniu dołożyć przyprawy oliwę około 4- 5 łyżek tejże.  orzechy posiekać albo utłuc w rozkruszyć tłuczkiem do mięsa. Podejrzewam, że każdy smakosz robi po swojemu. OP Adam Szustak i pan Okrasa dają, li tylko inspirację. Następnie w etapie końcowym połączyć ugotowaną soczewicę z orzechami jabłkami, zalewając przygotowanym sosem. Dekorujemy miętą i ziołami... 

 

Nie robiłam dokładnej kopij przepisu.  Raczej swój opis, albowiem i tak każdy ma inne gusta, ach, langusto! No, i tyle. Ciekawe czy Ojca Adama nie pieką teraz, aby uszy? Ma przyjechać do Lublina, wyobraźcie sobie, 2 maja 2024 z konferencją TCHNIENIA!  Stąd mój post, aby choć tak uczcić owego niesamowitego gościa w rodzimym  mieście... Bedzie transmisja na kanale. dobre i to!

 życzę Wam samych przyjemności, kochani Czytelnicy!


3/29/2024

{ŚWIĘCI Z CODZIENNOŚĆI}; Osiołki idą do nieba latem

 

OLEJNA 4 w ciasnym zaułku lubelskiego Starego Miasta. Pod ten adres podążał na rowerze krzepki, zakonnik po czterdziestce. Ubrany po cywilnemu. Biały dominikański habit schował do plecaka. Tymoteusz Zawidzki od urodzenie mieszkał w Poznaniu, został jednak skierowany do pracy w tutejszym hospicjum dziecięcym. Lepszego wolontariusza nie można było wybrać. Miły, ciepły poświęcał wyjątkowo dużo czasu samotnym i chorym maluchom. Żartobliwie nazwano go niedźwiadkowym co nieco. Miał jasnoniebieskie oczy, tudzież krótko ostrzyżone ciemne włosy. Dzisiaj jechał do nowej podopiecznej z domowego trybu opieki. Na godzinną sesję czytania. W gotowości czekały zabawne opowiastki o najbardziej rozbrykanej postaci ze świata Muminków, czyli krnąbrnej Mi, lubiącej wszystkich gryźć w ogony.  Raptem duchowny znalazł się w zupełnie innym świecie.  Szarym, prawie nic nieznaczącym. Drzwi od wewnętrznego przejścia kamiennicy ozdabiała zardzewiała kołatka, złożona z dwóch elips, stopionych razem. W progu stanęła pielęgniarka w białym wykrochmalonym kiltu.

— Och, dobrze, że ojciec, jest! — zakrzyknęła radośnie. Tędy, uprzedzam, iż Ewcia mieszka z dziadkami, to eurosierota. 

— Rodzice w ogóle są? — spytał spokojnym tonem Zawidzki.

  — Wybyli, na zawsze gdziekolwiek. Dziadek trochę popija, ale nie bywa agresywny.  

Przewodniczka wprowadziła gościa do niewielkiego pokoiku. Wcześniej odsunęła w tym celu haftowaną portierę, zasłaniającą spękaną ścianę...


#przypis1  {…} W dziedzińcu moim pomarańcza dzika zapyta;  Starcze gdzie są twoje dziatki? Naprzód biegnące po Libanie chmurki pytać się będą o synów, o żonę. Dzieci moje wszystkie… pogrzebione. Tam, pod grobowcem okropnym Szecha{...} 

~ Juliusz Słowacki „Ojciec zadżumionych.”

Dalsze zdarzenia ujawnią, skąd akurat cytat z tego poematu. Natomiast szanowny bohater jest kompilacją rzeczywistych, prawdziwych osób. Jednak przez wzgląd na pewne drażliwe kwestie dane zostały nieco zmienione. W dobie, gdzie wszystko, praktycznie zostaje upublicznione lepiej zachować szczególną ostrożność.


~* ~

Stowarzyszenie „O burro de Betania” założyli w Sevilli gdzieś w pomrokach XVII wieku, wędrowni misjonarze z Meksyku. Jedna z filii mieściła się w Wierzchowiskach, miejscowości niedaleko Świdnika.  Wbrew religijnym początkom instytucja zatrudniała zwykłych ludzi, mających zupełnie pospolite zawody. Lekarzy, adwokatów czy kierowców autokarów międzynarodowych.  Funkcję prezesa pełniła dostojna staruszka, znana tylko z nazwiska, Kościńska. Łączyło ich jeszcze coś, wszyscy stracili bliskie osoby z jakichś powodów Niekiedy śmierci, jednakże w coraz dziwniejszym społeczeństwie częściej dochodziło do ucieczek lub całkowitego opuszczenia rodzin. Tworzyli zgraną grupę. Udzielali każdemu potrzebującemu wsparcia. Niemalże rodzaj terapeutycznej wspólnoty. Strona internetowa otrzymała zezwolenie, by funkcjonować na serwerach zagranicznych. Bowiem pieniądze dawał między innymi  członek rodziny królewskiej z Arabii Saudyjskiej. Brat tamtejszego monarchy. Niejaki Ali Mosza II. W odróżnieniu od większości wyznawców islamu uznawał prawa żeńskich przedstawicielek swego rodu. Aczkolwiek sam pozostawał bezdzietny. Niejednokrotnie bywał w Polsce, ufundował także część sprzętu medycznego, z jakiego korzystało wiele oddziałów szpitalnych. 


KIM JESTEŚ, SKĄD PRZYCHODZISZ? CZY ODEJDZIESZ?

{Rok 2019●czwewiec-lipiec → ośrodek kolonijny „Gaj drozdów”}

●→ 23 czerwca, wieczór ←●

„ IMIĘ; TYMOTEUSZ

NAZWISKO; ZAWIDZKI

OJCIEC; ANTONI, MATKA; WEONIKA

WIEK; 42 LATA

STAŁE ZAMELDOWANIE; POZNAŃ, STUDZIENNNA 4a

CZASOWY ADRES ZAMELDOWANIA; LUBLIN, DOM ZGROMADZEŃ KLASZTORU OJCÓW DOMINKANÓW, ZŁOTA 13 ”


Perłowoszary kocur siedział na wewnętrznym parapecie w kuchni hostelu, do którego przyjechała gromadka dzieciaków ze skrajnie biednych rodzin. Nikt jeszcze nie położył się spać, jedzono kolacje. W zacisznym kąciku młoda osoba nalewała kawy do kamionkowych kubków. Naprzeciwko siedział dominikanin o wyraźnie zmęczonej twarzy, ściągniętej niepokojem.

—Ajaj, czeka nas ciężka noc — skonstatowała koordynatorka animacji.  Kofeina będzie potrzebna.

— Niedługo cisza nocna, poza tym zmęczenie podróżą zrobi swoje — wtrącił spokojnie mężczyzna.

— Kaktus mi wyrośnie na czubku nosa, jeśli to prawda. Takie wisusy są zdolne do wszystkiego, niestety, zawsze mamy podobne zmartwienia. 

Nagle z oddali dobiegł potężny huk. Oboje podskoczyli. Kolejny dźwięk przypominał potężną eksplozję. Niebo zajaśniało ciemnoczerwoną purpurą. Do pomieszczenia wbiegł przerażony zastępowy tutejszej drużyny harcerskiej. 

— Wybuchła butla z gazem — oznajmił potężnym barytonem. Płonie całe osobne siedlisko za stawami rybnymi. 

Kuchnia prawie natychmiast opustoszała Akcja ratownicza trwała całą noc. Na darmo, zginęło wielu pracowników letniego biwaku przy wyjedzie z niepozornej, podkrakowskiej wsi. 


#przypis2 {…} Panna Ewa nieco większa od zarazka dżumy, lecz równie ruchliwa i groźna. Wychowywała się pod opieką dobrej kobiety, z którą ich rodzinę łączyła cienka pajęczyna jakiegoś pokrewieństwa {....} 

 ~„Szaleństwa panny Ewy.”


{{CO JEŚLI PAN BÓG MIAŁBY DOSTĘP DO INTERNETU ?←}} 

PRZYPOWIEŚĆ, O TYM WEDŁUG ZAKONNEJ FANTAZJI OJCA ZAWIDZKIEGO.

©Dawno, dawno temu istniało dość nietypowe biuro. Dlaczego? Ponieważ jego siedziba znajdowała się ponad ostatnim skrajem Drogi Mlecznej. Szkolono tam anielice i aniołów na stróżów. Albowiem każde żywe stworzenie, oprócz imienia wpisywanego w wiadomych księgach sfery niebieskiej otrzymywało odrębnego patrona. Choć było to miejsce związane z wiecznością wbrew opiniom nigdy nie padały tutaj zwroty, tak często wyobrażane u ludzi. Choćby „Niech będzie pochwalony” lub „Na wieki wieków.” Owszem między sobą używano jako powitania owego słowa kończącego zwykle modlitwy, ponieważ tak nazywano samą instytucję. Ilekroć najważniejszy Szef korzystał z anielskiej sieci złościł się z powodu takich właśnie wymysłów Ziemian czy zachowania niektórych księży. W ciepły, wakacyjny dzień przejrzał kolejne nagrania. Co chwila kręcił głową, wzdychając ze smutkiem. 

 — Znowu, tyle problemów, Lukrecjuszu — burknął do własnego sekretarz. Myślę, po co budują te wszystkie kościoły?

— Spokojnie, wasza Niebiańskość, coś wymyślimy — koił zagadnięty skrzydlaty pomocnik. Radzę kogoś, wysłać na dół. Jakiegoś obeznanego ze sprawami z naszych.

— Będzie człowiekiem, powiadasz?  Musi, tyle wiedzieć o tych ichniejszych, zaraz… komunikatorach. 

— Faktycznie, spory problem. Zaraz poszukajmy, już wiem.. Ojciec Tymoteusz, z Poznania, dobry człowiek.

Na te słowa Pan Bóg roześmiał się głośno. Po czym zakrył oczy dłonią 

— Trzymajcie, mnie wszyscy archaniołowie — poprosił cicho. Tylko nie O N, daj spokój, Lukrecjuszu! 

Czy zatem energiczny, choć nieco nietuzinkowy kapłan miał szansę zostać ziemskim odpowiednikiem, dla uskrzydlonych posłańców? Cóż, co poniektórzy mieli wątpliwości. Pewne miało zostać jedno wszystkie osły odchodziły do nieba latem. One nie były, jednak wyjątkiem…© 

 

JASEŁKA w lubelskiej Bazylice stanowiły coroczną tradycję Konkretnej organizowano coś na kształt przedstawienia, nie zawsze biblijnego Pod koniec 2019 roku kanwą całości została ballada Mickiewicza, o dobrym zbójcy.  Kilkoro dzieciaków grało główne role rodzeństwa. Hersztem bandy zbójców został mianowany, oczywiście, Tymoteusz Zawidzki. Młodzi artyści praktycznie bezbłędnie pracowali pod czujnym okiem znanego od zawsze dominikanina. Organizującego wszelkie imprezy kulturalne, w obrębie Starego Miasta. Tenże od razu dostrzegł, że przewodnikiem został hospicyjny wolontariusz. Bez wątpienia ojca Pistaczkiewicza bawiło jawne uwielbienie maluchów, z zachwytem chłonących obecność kogoś, kto potrafił okazywać dużo cierpliwości. Przez co próby spektaklu skrócono do minimum. 

— Gratulacje, panie kolego, wszystko poszło ekspresem — zagaił rozbawionym tonem w mroźny, grudniowy wieczór. 

— Czyżby mnie przypisywano jakąś zasługę? — skwitował ze zdziwienie nowicjusz.

 — Uhmm, niejedną moi aktorzy zostali zaklęci piosenką czarnoksiężnika z Krainy Oz. Są wpatrzeni jak w obrazek, bynajmniej nie w kierownika artystycznego.

Premiera miała się odbyć w trzy dni po mszy, zwanej uroczyście Pasterką. Nietypowo, bowiem z wybiciem godziny dwudziestej drugiej. Wynikało to z faktu, iż rozpoczynano wizyty duszpasterskie. Wigilia rozpoczęła się uroczyście przygotowywaniem szopki,. Naturalne woskowe figury stwarzały wrażenie antyczności część kaplicy w bocznej auli zaaranżowano na scenę teatralną. Niska grota udawała przydrożną kapliczkę a drewniane rusztowanie zastępowało miejsce spotkania bohaterów. Zakonnicy posiadali, bowiem ograniczone możliwości. Od czegóż jednak była wyobraźnia? Motyw przemiany złoczyńcy uczyniono głównym wątkiem, kilku zawodowych aktorów napisało zaskakujące zakończenie. Z pewnością wszystko planowano bardziej jako bajkę dla widzów dorosłych. Niestety, według słynnego powiedzenia - „ Rzym przemówił sprawa skończona” los przyszykował jeszcze bardziej dziwne rozstrzygnięcie. 


#przypis3 „ Kupiec dziękuje, zaś zbójca odpowie — Wyznam ci szczerze pierwszy strzaskałbym pałkę na twej głowie, gdyby… nie dziatek pacierze. One sprawiły, że uchodzisz cało. Im, więc podziękuj za to, jak się stało.  O tym, dlaczego opowiem…”

Nieco uwspółcześniłam treść znanej ballady. Sensu za bardzo nie zmienia. Zakładam, iż mniej więcej taki przekład lepiej brzmiałby w adaptacji scenicznej. Szczególnie dla współczesnego odbiorcy. Trudno obecnie mieć akceptację dla słownictwa używanego w czasach Mickiewicza. Pacierz brzmi dość jasno, podobnie zbójcy. Natomiast, co drugi uczeń podstawówki docieka, skąd określenie dziatki czy dziwna forma „do tata.” Mam znajome nauczycielki, zatem wiem.   Często w interpretacjach występuje następujący błąd, przykładowo. Zbirów było dwunastu. Podobnie do apostołów. W zasadzie dyskwalifikuje to całą pracę. Aczkolwiek skojarzenie niejako prawidłowe. Osobiście nie przepadałam za „Powrotem taty.” Żadne przekonywanie o wielkich poetach, nietrafne. W przemianę szefa bandy niełatwo uwierzyć. Prywatnie wzmianka o lesie nasuwa, bardziej mroczne skojarzenia Judasz oddał zdradzieckie srebrnik, wieszając się. Dotąd o pieniądzach z czyjejś krzywdy mawiają judaszowe grosze, nędzne, zarobione podstępem. Faktycznie, majątku nieszczęśnik zyskał niewiele.   Znacie już finał dominikańskiego spektaklu. Suma summarum mam prywatnie jakieś współczucie, wobec tegoż najnędzniejszego z gromady. Zadanie otrzymał ciężkie. Dokonać aktu wydania niewinnej ofiary w ręce kata. Z drugiej strony Piłat postępował zgodnie z sumieniem. Chciał więźnia uwolnić. Kto zawinił? Arcykapłani, Judasz? Może Piotr, który też wydał swego Pana? Tam w rzeczywistości doszło do podwójnej zdrady. Niełatwo ocenić, kto postąpił gorzej.   


Nadeszła Wigilia, zamiast śnieżnego puchu, mżył zimny deszcz. W klasztornych korytarzach od rana rozbrzmiewały dzięki „Niechcianej kolędy” z Piwnicy pod Baranami. Tuż przed wieczerzą zewnętrznych drzwi od strony dziedzińca zastukano głośno, natarczywie.   Otworzył siwowłosy nieco przygarbiony zakonnik. Widok, który dostrzegł, lekko paraliżował. Przemoknięta dwudziestoparolatka o bladej twarzy, dygotała z zimna. Nie miała płaszcza czy torebki Źrenice rozszerzone, nawet w słabym świetle podziemnego korytarzyka. Gościa zabrano do kuchni, gdzie gotowano zupę grzybową. Na jej widok Tymoteusz Zawidzki drgnął nieznacznie.

— Chodzi o Ewę, prawda? — wyszeptał bezdźwięcznie, nie parząc na żadnego ze współtowarzyszy.

— Niech ojciec, szybko jedzie, szkoda czasu — polecił autorytatywnie przeor. Ja przeczytam Ewangelię, skoro… — zamilkł, bo drżące ramiona młodziutkiej pielęgniarki, dopowiedziały resztę. 

Westchnął, jakby zły na samego siebie. Zwykle okazywał więcej delikatności. Tym razem, jednak zadziała popędliwość.

Dziecięce hospicjum, to smutne miejsce. Osoby szkolone na wolontariuszy od razu uczono, iż tutaj życie trwa krótko, a choroby są w większości przygnębiające. Kapelani szpitalni rzadko wybierali pracę, akurat tutaj. Dlatego w przypadkach śmierci wzywano często dobre anioł, odziane w białe habity...  

    ~*~

W oddalonej o kilkaset kilometrów Kopenhadze, dokładniej na obrzeżach miasta także zasiadano do kolacji świątecznej. Duży dom z drewnianych bali zamieszkiwała duńsko-polska rodzina Enggödów. Obydwoje zajmowali się projektowaniem wnętrz.. Natomiast starszy brat pana domu, należał do zakonu marystów, czyli zgromadzenia szkolnego. Uczyli oni dzieciaki w wieku wczesnej szkoły powszechnej.. Właśnie Iwoncjusz Enngöd wystosował formalne zaproszenie dla polskiego duchownego, z klasztoru w Lublinie, aby mógł działać w filii Towarzystwa „Osiołki z Betanii.” Dania miała stanowić pierwszy etap podróży. Docelowo myślano, bowiem o Jamajce lub Australii. List zwrotną pocztą jeszcze nie nadszedł, choć liczono na pozytywną odpowiedź...


„Nie było miejsca dla Ciebie, w żadnej gospodzie…” → o Strachu, co smutek przyniósł Vlog Ikaria z Makamii Ojca T. Zawidzkiego.

W pewną wyjątkowo burzliwą noc, poprzedzającą Boże Narodzenie, dziewczynka imieniem Bibiana spytała o coś swoją babcię;

 — Dlaczego w żadnym miejscu Betlejem nie chciano przyjąć Jezusa?

Stara kobieta myślała o wszystkim długo, po czym opowiedziała bardzo smutną bajkę o jeszcze innym zdarzeniu.. Wszystko, o czym mówiła wydarzyło się naprawdę, jednak chciano pogrzebać tę wiedzę głęboko pod ziemią. 

Otóż, kiedy Rozalia, babcia Bibi, skończyła dziesięć lat, więc była niewiele starsza od wnuczki, nie świętowała swych urodzin. Dokładniej, pozbawiona swego imienia, oraz nazwiska przestała je obchodzić. Wówczas stała na placu, za murami obozu resocjalizacyjnego w Łodzi. Tam umieszczano małych wrogów Rzeszy. Nadzorców, dorosłych, silnych Niemców kazano nazywać WYCHOWAWCAMI. W tę szczególną wiosenną niedzielę dali oni wyjątkowy „prezent” podopiecznym. Stół zastawiony obfitym śniadaniem Wszystkie dzieci od maluszków, poczynając ładnie ubrano. Następnie Jastrząb tak wołano jedną strażniczkę, wraz z Heterą, swą towarzyszką kazały zmówić modlitwę. Jakby wszyscy przebywali na koloniach. Wpuszczono pięć małżeństw. Przyjaznych, sympatycznych panów o gładkich, pozbawionych zarostu twarzach. Żony wyglądały równie uroczo, obdarowywały wszystkich czekoladą. Rozalka także została wybrana, lecz Jastrząb zdecydowała inaczej. Odprowadziła ją na bok. Zamknęła w odosobnieniu, by nauczyć moresu. Po powrocie obie nadal udawały, jakby nigdy nic.  Sporo późnej, w czasie swej kary zawsze powtarzała;

— Zawsze dobrze ich traktowałam, wysoki sądzie! Pejcz nosiłam, tylko po to, aby nie budzić podejrzeń. Lubiano mnie!   

Staruszka skończyła, patrząc uważnie w oczy takiej, samej małej dziewczynki;

— Teraz rozumiesz, dlaczego wówczas zabrakło miejsc w gospodzie, prawda? 

— Ponieważ osiołki zawsze umierają, ale latem?

— Właśnie, kochanie, zawsze broń słabszych, jeśli masz okazję.


#przypis4 Na tym skończyłam drugi epizod niniejszego opowiadania. Nietypowo jako że inspirację czerpałam z koncertu „Nasza Golgota – martyrologia Polaków. Olga Bończyk zaśpiewała piosenkę o tytule „Dzieci z ulicy Przemysłowej.” Powyższe relacje polegają na autentycznych wspomnieniach świadków opisanych przez dziennikarza i panią historyk muzeum Łodzi. Z czego wybrałam tę najmniej drastyczną. Imiona czy nazwiska zostały zmienione. Jastrząb to natomiast Genowefa Pohl lub Eugenia, według innych źródeł. Hetera, frau doktor, aczkolwiek żadnego wyksztalcenia medycznego w trakcie procesów haniebnych zbrodniarzy nie stwierdzono...  









12/31/2022

{ŚWIĘCI Z CODZIENNOŚCI}; -2- Dwaj bracia

 

●{Białystok, luty 1983 r.}●



ARESZT
śledczy, przy ulicy Kopernika 21 w Białymstoku. Podkomisarz Igor Gruszewski upił łyk świeżo zaparzonej kawy, po czym westchnął ze zniecierpliwieniem. Po drugiej stronie biurka zobaczył wyczerpanego mężczyznę w sutannie. Wyglądem przypomniał większość aresztowanych nieogolone policzki, lekko blada, dziwnie niewyraźna twarz. Minęły dwa dni, odkąd kazano mu tutaj przyjechać, mimo interwencji proboszcza rodzimej parafii.

— Po co mamy się męczyć dłużej, obywatelu? — wycedził Gruszewski Tłumaczę potrzebujemy pewnych wiadomości, później wypuścimy z Panem Bogiem.

— Odpowiedziałem na wszystkie pytania, czego dokładnie chcecie? — dopytywał łagodnie przesłuchiwany.

 — Według naszej wiedzy głosi, ksiądz, powiedzmy treści bardzo niepowszechne. Gdyby wszystko było w porządku nie wzywalibyśmy.

— Upowszechniam wyłącznie kazania, w których nie ma nic złego, jestem duchownym, to chyba normalne?

Nagle drzwi otwarły się z trzaskiem, a z korytarza dobiegło ujadanie owczarka niemieckiego. Czyjeś ręce wepchnęły do środka ubraną wyłącznie w podkoszulek i spodnie nastolatkę.   Po chwili zjawił się jej prześladowca.  Z miną lekko znudzonego światowca spojrzał na kolegę, dając jakiś nieznaczny sygnał. Obydwaj wyszli, zostawiając swe ofiar, póki co w spokoju. Podpuchnięta warga oraz rozcięty łuk brwiowy oto efekt, jaki osiągnęli funkcjonariusze wobec piętnastoletniej Zuzanny Zdunkowskiej, wyłącznie przy okazji pozbyli się też jakichkolwiek cieplejszych elementów odzieży młodej osoby.  Duchowny wstał, zdejmując własny, rozpinany sweter. Bez większego wahania wręczy to towarzyszce niedoli Dotychczas traktowano go bardzo grzecznie, nawet z nadmierną uprzejmością nie skonfiskowano nawet różańca, chociaż starano się nie zauważać owego drobnego akcentu. Sekundę późnej starszy z przesłuchujących wrócił zerknął przelotnie na więźniów i wykrzywił usta diabelskim grymasem

— Proszę, proszę dziewczynka ma odtąd adwokata — ironizował sarkastycznie. Dziwne, bo nie posłaliśmy jeszcze do prokuratury.

Niespodziewanie coś błysnęło w zimnych szarych oczach biurokraty.

— Idziemy na dół, pamiętasz co mówiłem o piwnicy? — warknął z irytacją, wymierzając piętnastolatce siarczysty policzek.

— Niechże pan ją zostawi — padła spokojna sugestia.

— Cóż, księdzu widocznie nie podoba się nasza gościnność. Jeszcze słowo i sprowadzę tutaj takich typów, iż szatan, to pieszczota w porównaniu do nich

 

 ~„ Oświęcim był igraszką jestem zmęczony, Marysiu…” ~ostatnie słowa rotmistrza Witolda Pileckiego, wypowiedziane do żony.

 

 

●{Rokitno lubelskiej 4 kwietnia 1983 r. }●

!OSTRZEŻENIE Poniżej mogą znajdować się opisy nieodpowiednie dla osób małoletnich.

Sala wzmożonej opieki medycznej niewielkiego, powiatowego szpitala. Równy odgłos maszyn monitorujących funkcje życiowe zakłócał monotonię codzienności pracowników. Przy jednym z łóżek, gdzie leżała pacjentka, niemalże w całości zakryta opatrunkami, tudzież zawieszona na rozmaitych wyciągach, czuwał ktoś w rodzaju anioła opiekuńczego. Widok tak spowszedniał, iż wzbudzał, tylko westchnienia pielęgniarek, ewentualnie niezrozumiałe mamrotanie dyrektora naczelnego. Niestety, na ratunek dla Zuzy Zdunkowskiej j szanse okazywały się równie marne, co wygranie głównej nagrody we francuskim wyścigu kolarskim Stan, w którym została przywieziona sprecyzowano jako skrajnie ciężki, pomimo wszystko podjęto walkę.  Liczne apele radiowe pozostawały bezskuteczne. Rodzina zaginionej milczała. Przyjęto wersję sieroctwa częściowego lub całkowitego. Obecne czasy mogły przynieść wszystko. Ekran kardiomonitora rozbłysły zielonym światłem, by zapiszczeć przenikliwie, wzniecając alarm. Pielęgniarka zawiadomiła, ortopedę ze specjalnością neurochirurga. Niestety, wiedziano, że wydarzyło się najgorsze.

— Wpiszmy godzinę zgonu…— polecił oponowanym tonem Antonii Winnicki. Piętnasta dwadzieścia trzy.

 Trzeba posłać po sanitariuszy, zawiozą ciało do kostnicy stwierdziła oddziałowa.

— Może najpierw dajmy szanse patronowi, zaraz dostarczę, czego potrzeba.

Personel medyczny wymienił porozumiewawcze gesty. Jakakolwiek śmierć przestała robić na nich wrażenie. Stanowiła coś podobnego do zmiany dnia w noc.

 



RAPORT OGLĘDZINOWY PATOLOGA MEDYCZNO-KRYMINALNEGO.

Imiona, nazwisko; Zuzanna Maria Z.

Wiek; piętnaście lat, choć z wygląd nieco więcej.

Rodzaj/liczba obrażeń[ podać w przybliżeniu]; Zapadnięty prawy oczodół. Uszkodzenia górnych żeber na poziomie klatki piersiowej zmiażdżone kolana ze śladami po gipsie ortopedycznym. Kości łamane wielokrotnie, być może metalowym prętem, względnie pałką milicyjną. Liczne oparzenia oraz otwarte rany skóry w okolicach głowy i uszu. Urazy ginekologicznie{…} z dużym prawdopodobieństwem potwierdzam, co następuje{…} ~ wykropkowane miejsca zawierają opinię patologa, nieujawnioną w ogólnodostępnych aktach sądowych.~ Konkluzja zamykająca raport; Niezrozumiała brutalność sprawców. Szanse przeżycia 0,5 do 10, 5%. Określam, iż w niniejszych warunkach skala cierpień przedśmiertnych musiała być nie do określenia w codziennym, potocznym rozumowaniu człowieka myślącego…

●{ Rio de Janeiro, 26 maja} ●

 



#przypis1 Trochę szoku nadal doświadczycie. Zastrzegam jednak wszystko pozostaje zmyśleniem literackim! Moim celem nie jest obrażanie pamięci osób nieżyjących lub też Czytelnika. Jakieś rozwiązanie z tego chaosu należało znaleźć, ponieważ jednak ma być to w miarę krótki gatunek zbliżony do opowiadania wybrałam opcję bardziej kontrowersyjną, zawierającą nutę brutalności. Oddaję Wam do oceny. Skąd pomysł? Od pewnego cyklu powieściowego, będącego zresztą plagiatem słynnego „Przeminęło z wiatrem.” Autorka w dużej mierze lubowała się w scenach erotycznych. Oprócz wszystkiego wystarczająco naturalistycznych opisach II wojny światowej, ale lepszy rydz niż nic wykorzystam jeden wątek związany z.. samobójstwem… Domysły? Wnioski? Kogo uśmiercę? Losowanie zbędne. Jak w „Balladynie” Słowackiego sufler uszedł z życiem. Reszta, niech spoczywa w spokoju.

Wczesny ranek, około godziny szóstej czasu lokalnego. Słońce dopiero wschodziło nad horyzontem Dokoła słychać było wyłącznie śpiewny szum cykad. W dzikim zakątku kilkadziesiąt kilometrów za szosą Rio – São Paulo znaleziono młodego, białego misjonarza z Polski. Nie dawał oznak życia. Ustalono, iż zgon nastąpił nocą pod wpływem jadu powszechnej tutaj ropuchy olbrzymiej, zwanej Agą. Dalsze czynności śledcze potwierdziły samobójstwo. Ludzi podobnych do niego, zwano w narzeczu Indian Amazonii  ● „esparto santificado” ● dosłownie uświęcony duch. Przy zmarłym odnaleziono rękopis pewnego wojskowego…

 



⸨⸨RELACJA WIĘZIENNA R. ORZESZKA⸩⸩

{..}Nocami dokucza chłód.  Przebywamy wszyscy w niedużej celi. Miejsca zbyt mało, nie umiem określić wieku, niektórych spośród moich współaresztantów. Są dziewczęta, chłopcy. Najstarszy spośród wielu ma prawdopodobnie osiemdziesiąt lat. Niedawno przysłali nam nowych. To kapłan oraz panienka, właściwie jeszcze dziecko. Wychudzona, bardzo głodna. Dla takiego szkraba, również żadnej taryfy ulgowej. Bicie, może coś gorszego? Prawdziwe piekło za życia, Jeżeli istnieje kraina poza tym światem, daj siło wyższa tego zaznać! O świcie, najprawdopodobniej 13 lutego, tę małą wniesiono na rękach po którejś z kolei perswazji służb. Stare wygi, zatwardzali mężczyźni nie dowierzali własnemu osądowi. Skatowano istotę słabą, niemal bezbronną. Opiekowaliśmy się wspólnie kolega, major Romanowski, ksiądz Jerzy i… ja. Przy czym ów drugi z naszego grona był właściwie niczym starszy, troskliwy brat. Oddał Zuzi{tak miała na imię}, swój koc, trzymał za rękę. Musiał widocznie powiedzieć coś zabawnego, bo Romanowskiemu lekko drgnęły wargi, wtedy ostatni raz widziałem również uśmiech nastoletniej ofiary reżimu. Reszta nocy, z trudem można opisać, była istnym cierpieniem. Strażnik mający nocną służbę został przyzwany do celi. Rzadko oglądałem mego przełożonego z oddziału leśnego tak wściekłego. Krzyczał pół godziny, jeśli nie więcej. Rozkazał kategorycznie zawołać lekarza, by na koniec splunąć… pod nogi małoletniego chłystka. NIEZWYKŁY akt odwagi. Poskutkowało zabrano ich gdzieś razem. Gdyż księdza Popiełuszkę zwolniono na polecenie dyrekcji więzienia. Do chwil przedtem wracam niechętnie. Dowiedzieliśmy się z plotek krążących po przybytku, że młodzi funkcyjni, w terminologii obozowej, użyłbym słowa „kapo” urządzali sobie dowolne tortury na tak naprawdę materiale badawczym, przebaczcie takie ujęcie sprawy. Widziałem odmęty ludzkiej podłości, ale ten dzień zapamiętam jako katorgę. Major R. zwyczajnie wył, a kilku innych klęło pod nosem. Wszyscy razem staraliśmy się, choć trochę ulżyć chorej. Przekręcaliśmy z boku na bok. Żona któregoś z odwiedzonych przyniosła ciasto. Prawdziwy rarytas! Dawaliśmy i jej po odrobince, niestety organizm przestał normalnie działać Dostawała suchych torsji. Bóg powinien solidnie skarać łotrów. Bandyci! {…}



#przypis2 Powyższa kartka z pamiętnika to ogromna zasługa filmu „Katyń” tuż przed rozstrzelaniem w głuszy pokazywano scenę, w której bohater, grany przez Żmijewskiego robi zapiski w kalendarzu. Język, zatem, mam nadzieję zbliżony do tego, co zapamiętałam. Tam jednakże ostatnie zdanie brzmiało po prostu „Przywieźli nas do jakiegoś lasu?” Pamiętam też wywiad z Pawłem Małaszyńskim, opowiadającym o najstraszniejszym momencie. Poczuł wtedy dziwną ulgę, gdy usłyszał, iż statyście zaciął się rewolwer, by zaraz padło krótkie polecenie o przeładowaniu broni ze strony reżysera Stwierdził także fakt niezaprzeczalny. Oni zmywali charakteryzację, szli do domu prawdziwi ludzie nie mieli tyle szczęścia. Szok, jakiego doświadczył to nic w porównaniu ze śmiercią, w tym przypadku żadnego odwołania wyroku być nie mogło…



SKĄD TYTUŁ „DWAJ BRACIA?”

W początkowej fazie strony natknęłam się na pewną informację. Dotyczącą autora powieści „Moje drzewko pomarańczowe. To dało inspirację, by tworzyć. Otóż urodził się 26 lutego 1920 roku, a zmarł 1984 roku w São Paulo. Tymczasem zaledwie trzy miesiące późnej tj. 18 maja 1920 w Polsce na świat przychodzi inny mały chłopiec o imieniu Karol. Jakie było dzieciństwo obu tych chłopców urodzonych na dwóch różnych kontynentach i w dwóch krajach? Na pewno zasadniczo się różniło, mały Józio wychowywał się w ubogiej rodzinie jego ojcem był Portugalczyk Paul Vasconselos, a matką Indianka Estefania Pinage, która od szóstego roku życia pracowała już w tamtejszej fabryce od rana do nocy. Natomiast jego rówieśnik Karol, lub „Lolek” jak wołali na niego od najmłodszych lat rodzice był synem Karola i Emilii Wojtyłów. Ojciec małego „Lolka” był wojskowym wysokiego stopnia, a mama Emilia nie pracowała zajmując się wychowaniem dwóch synów Edmunda i małego Karola jedynie od czasu do czasu przyjmowała nieliczne zlecenia jako krawcowa. Wojtyłowie mieli również starszą córkę Olgę, która urodziła się w 1914 roku w Wadowicach i zmarła po kilku godzinach. Późnej Karol już jako Papież Jan Paweł II wspomni o niej krótko w swoim Testamencie wymieniając ją na równi z rodzicami i bratem Edmundem oto jak brzmi ten urywek z Testamentu Papieża: (...) W miarę, jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców, Brata i Siostry, (której nie znałem, bo zmarła przed moim narodzeniem (...) Zatem tak pokrótce można by było opisać dzieciństwo obu chłopców ,a właściwie te najwcześniejsze lata Co ich ze sobą łączyło? Obaj mieli starszych braci, obaj również już jako dorośli poświęcili się ukochanemu zajęciu jakim było pisanie. Młody Karol Wojtyła studiował polonistykę i pisał wiersze grał ,także w amatorskim teatrze razem z kolegami i koleżankami ze studiów. Wiele, wiele lat późnej jeden z owych chłopców zostaje najpierw księdzem potem biskupem, kardynałem i wreszcie Papieżem i przybiera imiona Jan Paweł II, a drugi był już wtedy znanym pisarzem. Kto by pomyślał, że tak potoczą losy każdego z nich? Właśnie teraz zamknijcie oczy i razem ze mną spróbujcie sobie wyobrazić taką oto sytuację, co by było gdyby obaj chłopcy byli kolegami w szkole podstawowej? Pamiętam, że kiedyś w szkole jako pracę domową miałam takie oto zadanie napisać list do rodziców, w którym miałam opowiedzieć o swoim przyjacielu, albo przyjaciółce ze szkoły. Jak mógłby wyglądać taki sam list napisany przez małego Józia o nowym koledze? Otóż proszę bardzo ja wyobrażam to sobie tak:



Kochany Portugalu!



Przyjechałem wreszcie do Polski jest tu bardzo dziwnie i czuję się tu trochę nieswojo. Ale wiem, że nareszcie będę mógł pójść do prawdziwej szkoły i mieć możliwość, żeby nauczyć się tych wszystkich interesujących mnie rzeczy. Pierwszy dzień w szkole nie był taki zły wszyscy Nauczyciele są bardzo mili, a nasza Pani pochwaliła mnie i powiedziała, że jestem najlepszym uczniem klasie z jeśli chodzi o pisanie, chociaż trudno mi było nauczyć się pisać i czytać w nowym języku. Mam też kolegę jest dla mnie bardzo sympatyczny i ma na imię Karol ma dziewięć lat tyle samo, co ja i siedzimy razem w jednej ławce. Tata Karola jest wojskowym, jego brat Edmund lekarzem. Niestety mama Karola zmarła parę miesięcy temu i od tego czasu często o tym mówi, jest wtedy bardzo smutny. Dziś nasza Wychowawczyni poprosiła nas o napisanie wypracowania temat, „Kim będę w przyszłości”. Wszyscy po kolej musieliśmy potem na głos przeczytać to, co napisaliśmy. Z wypracowania Karola zapamiętałe tylko to zdanie: „Kiedy dorosnę zostanę księdzem i będę pomagał innym ludziom.” Ja napisałem, że zostanę pisarzem i będę pisać książki przygodowe. Jak dobrze mieć wreszcie przyjaciela. Pozdrawiam serdecznie. Bardzo Cię kocham.

Józio

 

P.S. Teraz wszyscy koledzy mówią na mnie Józio. Szczególnie Karol lubi mnie tak nazywać. Obiecał, że nauczy mnie pływać. On jest naprawdę niesamowity!

 

 

 

~*~

 

Tak naprawdę mam wrażenie, że obaj ci chłopcy mogliby być szkolnymi kolegami. Miłe wyobrażenia, prawda? Oto taka interesująca ciekawostka o mojej ulubionej książce.